poniedziałek, 30 maja 2011

Recenzja "Upadli"-Lauren Kate.

Tytuł: "Upadli".
Seria: "Upadli".
Autor: Lauren Kate.
Tłumaczenie: Anna Studniarek.
Ilość Stron: 480.
Wydawnictwo: MAG.


Opis Wydawcy: W Danielu Grigori jest coś boleśnie znajomego.
Luce Price zwraca uwagę na tajemniczego i zdystansowanego Daniela już pierwszego dnia w szkole Sword & Cross w dusznej Georgii. On jest jedynym jasnym punktem w miejscu, gdzie nie wolno korzystać z komórek, inni uczniowie to świry, a każdy ich ruch śledzą kamery.
Choć Daniel nie chce mieć nic wspólnego z Luce - i robi wszystko, żeby dać jej to wyraźnie do zrozumienia - dziewczyna nie potrafi się powstrzymać. Przyciągana niczym ćma do płomienia, musi dowiedzieć się, jaką tajemnicę ukrywa Daniel... nawet gdyby to miało ją zabić.
"Upadli" to powieść ekscytująca i romantyczna, połączenie wciągającego thrillera i historii miłosnej.




Co byście czuli, nie mogąc być z osobą która jest Waszym przeznaczeniem?


Upadli, debiutancka powieść Lauren Kate,od początku wzbudzała skrajne emocje i powszechne zainteresowanie.Na forach internetowych aż wrzało, zachwytów nad okładką i nieznaną wówczas treścią, nie było końca. Ci,którzy spodziewali się czegoś niezwykłego,srodze się zawiedli. Mnie zauroczyła okładka tej pozycji-piękna, skrywająca tajemnicę,zapowiadająca coś nowego. To dlatego,kupiłam Upadłych. Skłamałabym,mówiąc,że książka mi się nie podobała. Podobała mi się. Tak samo,jak podobają mi się wszystkie inne, typowo młodzieżowe Paranormale.

Główna bohaterka, Lucy trafia do ośrodka wychowawczego, czyli po prostu, do poprawczaka. Trafiła tam na wskutek nieprzewidzianych wydarzeń, owianych straszną i bolesną tajemnicą. Od samego początku, według utartych schematów, czuję się w nowej "szkole" zagubiona i nie może odnaleźć bratniej duszy, wśród zbuntowanych nastolatków,a dodatkowo na dzień dobry zostaje jej odebrany telefon komórkowy, a każdy ruch dziewczyny śledzą kamery. Jakby tego było mało, Lucy jest po terapii lekami psychotropowymi... widzi cienie,które towarzyszą jej w szczególnych miejscach. Nigdy nie wiadomo,kiedy się pojawią. Dziewczyna zdaje sobie sprawę, z tego,że cienie nie są wynikiem choroby. Przypuszcza,że są czymś o wiele gorszym i potężniejszym, ale sama boi się rozwikłać tę zagadkę, a jednocześnie dąży do tego. Jak przystało, na młodzieżowe Paranormale, zjawia się chłopak nie z tego świata-Daniel Grigori. Jest w nim coś boleśnie znajomego, co przeraża i jednocześnie fascynuje Lucy. Żeby nam się nie nudziło, Autorka dorzuca w pakiecie kolejnego młodego mężczyznę, Cam'a. Obydwaj Panowie, rywalizują ze sobą o uczucia głównej bohaterki, co jest już całkowitą normą. Plusem jest fakt,że ich rywalizacja przebiega w większości w sposób typowy dla nastolatków- bójki na boisku,wyzwiska,etc. (Tu się rozmarzyłam, bo przypomniały mi się czasy gimnazjalne ^^) Praktycznie nie ma, mrocznych bitew Aniołów i tym podobnych. To było tak proste i normalne,że naprawdę mnie zauroczyło, a Lauren Kate zyskała namiastkę mojego szacunku, za to,że nie udziwniała całej historii na siłę.

Akcja,idzie niestety koszmarnie wolno.Naprawdę, trzeba się mocno wczytać i wciągnąć w lekturę, by nie zasnąć. W zasadzie, akcja toczy się przez cały czas w Sword&Cross, z małymi przerwami na plażę, czy sklep. Cała fabuła, polega na rozwikłaniu przez Lucy tajemnicy kim jest i co łączy ją z Danielem. Amant ten,nie zachowuje się nazbyt przyjaźnie już od samego początku, wręcz przeciwnie-jest arogancki i wrogo nastawiony, czym jeszcze bardziej przyciąga do siebie dziewczynę. Potem, z faceta tworzy się iście paskudny nieszczęśliwy chłopaczyna, który płacze i użala się nad swym nieszczęsnym losem, non stop. Jeśli Autorka chciała za wszelką cenę, zirytować Czytelniczki, udało się. Zdecydowanie, bardziej wolę Cam'a. Ma to coś, ma charakter i siłę. A Daniel... to Daniel. Myślę,że osoby które przeczytały powieść, rozumieją o co mi chodzi. Ta książka powinna być raczej, pewnego rodzaju wprowadzeniem do świata Upadłych Aniołów. Poznajemy w niej Lucy, jej świat, poprawczak, Daniela, jego rywala-wszystko pięknie, ładnie. Nie czytałam jeszcze drugiego tomu-Udręki, ale mam nadzieję,że akcja się rozwinie, a i fabuła będzie ciekawsza.


Bardzo lubię, tematykę Aniołów w literaturze, mam do niej ogromny sentyment. Jednak, Upadłych zdecydowanie nie mogę zaliczyć, do moich ulubionych powieści z Nefillim w roli głównej.Trochę szkoda,ale przywykłam do rozczarowań.

Końcowa Ocena: 6/10.


***
Bardzo przepraszam, za ostatnie recenzje tu zamieszczane i brak nowości-czekam na swoje paczki z książkami i te, od Wydawnictw. Niestety, trochę się spóźniają :P. 

piątek, 27 maja 2011

Recenzja: "Księżniczka z Wyspy"- Michelle Celmer.

Tytuł: "Księżniczka z Wyspy".
Seria: "Gorący Romans:Królewskie Związki".
Autor: Michelle Celmer.
Tłumaczenie: Jan Trzciński. 
Ilość Stron: 154.
Wydawnictwo: Harlequin.

Opis Wydawcy:
-----------

Staram się nie gardzić, żadnym typem literatury, ale zdecydowanie nigdy, nie przepadałam za Harlequinami. To dla mnie powieści, bardzo niskich lotów. Czytałam w życiu jednego,jedynego (teraz już dwa...) Harlequina, którego dorwałam u znajomych, z braku lepszej
pozycji do czytania, a długiego czasu spędzonego w samotności.
O tej książce, w ogóle nie słyszałam, a znalazła się u mnie zupełnie przypadkowo;przy okazji wymiany książkowej z Charlotte .Karolina postanowiła mi ją "upchnąć",czyli mówiąc po ludzku, dorzucić, bo sama nie zamierzała zatrzymać jej na zawsze.

Z początku, byłam zdziwiona,że ta książeczka jest tak bardzo cienka, ale 
stopniowo zagłębiając się w lekturę, uznałam to za spory atut. 

W historii Księżniczki z Wyspy , możemy przenieść się do innego, dla niektórych
lepszego świata- świata arystokratów, rodziny królewskiej, wystawnych przyjęć,
pięknych kobiet i szampana. Oczywiście, mamy tutaj do czynienia z gorącym
romansem, o czym mogliśmy się przekonać, już przy zerknięciu na okładkę.
Głównymi bohaterami, są Aleks i Sophie. Łączył ich niegdyś namiętny, burzliwy
i co najważniejsze-krótki związek. Aleks, powraca nie tylko w sprawie interesów,
ale również w celu słodkiej zemsty... która ma dosięgnąć, oczywiście naszą arystokratkę,
Sophie. Intryga ma przejść szybko, zgrabnie i skutecznie. Ale, czy tak się stanie?...

Muszę zaznaczyć,że książka strasznie mi się dłużyła. Nie jest to ambitna lektura,
tylko zwyczajny romans, dobry na poprawę humoru, czy wakacyjne wojaże.
Nie jest to książka dla osób, oczekujących od literatury czegoś więcej, niż
przyjemnie spędzonych chwil. Chciałabym także nadmienić,że z całą pewnością
nie jest to lektura dla dwunastoletnich, czy trzynastoletnich dziewczynek.
które przy "takich" momentach, rumienią się z wdziękiem pensjonarki.
Nie ma co prawda, scen ostrego seksu, ale gorących, naprawdę gorących
scen, nie brakuje. Ostatnią rzeczą, o której chciałabym wspomnieć, jest okładka.
Toż to naprawdę, istne beztalencie musiało projektować. I kto zgodził
się na taką wersję?! Okładka, jest niezaprzeczalnie paskudna. Patrząc
na nią, nie mogę się zdecydować, czy to Paranormal Romance, Romans,
czy Erotyk... 

Nie jest to dzieło, o którym można wiele napisać. Dlatego, darowałam
sobie rozmaite opisy świata przedstawionego i moich własnych uczuć,
bo... nie widzę w tym sensu. Po prostu.

Końcowa Ocena: 4/10.

Za książkę, serdecznie dziękuje Charlotte ! :) 

czwartek, 26 maja 2011

Recenzja "Umarli Czasu Nie Liczą"-Kim Harrison.

Tytuł: "Umarli Czasu Nie Liczą".
Seria: "Madison Avery".
Autor: Kim Harrison.
Tłumaczenie: Joanna Nałęcz.
Ilość Stron: 304.
Wydawnictwo: Amber.


Umarli Czasu Nie Liczą, jest rozwinięciem historii pt. "Madison Avery i Żniwiarz Ciemności", zapoczątkowej przez Kim Harrison w antologii "Bale Maturalne z piekła". Może popełniłam błąd, nie sięgając po to opowiadanie, bo słyszałam,że jest naprawdę dobre. Na chwilę obecną, jestem jednak tak zniechęcona do twórczości K. Harrison, że nie mam zamiaru sięgać po jakąkolwiek pozycję, która wyszła spod jej pióra.

Zazwyczaj czytam książki, o naprawdę sporej objętości. Sześćset  stron, to dla mnie mus obowiązkowy, a najlepiej jeszcze więcej. Książeczki, o trzystu,czterystu stronach, uważam
co najmniej, za cienkie. Jednak, jestem szczerze z siebie dumna,że dotrwałam- najpierw do
połowy tej książki, następnie do końca, który z radością bym sobie podarowała, ale cóż.

Sam pomysł Pani Harrison, jest bez wątpienia dobry, a nawet doskonały. Mogłaby z tego
wyjść, znakomita historia, która zafascynowałaby miliony Czytelników, na całym świecie.
Żałuję, że Kim , tego pomysłu komuś nie sprzedała, bo jestem pewna, że
wiele pisarek potrafiłoby, poradzić sobie z tym zadaniem i ucznić Umarłych nietuzinkową,
rozchwytywaną  powieścią.

Historia co prawda nie jest banalna, ale z całą pewnością jest taka główna bohaterka.
Jest nią nastoletnia Madison Avery. I znów, mamy do czynienia, z
przesadnym kreowaniem bohaterki, na niezwykłą dziewczynę. Madison, odróżnia
tylko fakt,że jest w pewnym sensie  martwa. Czymże są różowe włosy, o których niejednokrotnie
wspominano i nazywano "niezwykłością"? Ja sama, przeszłam przez etap różowiutkich
jak guma do żucia włosów. I co, jestem kimś nadzwyczajnym?
A Madison, ma całkiem 'normalny' charakter. Jak każda nastolatka, boi się,
waha, staje przed trudnymi wyborami, przeżywa pierwsze miłości i rozczarowania.

Akcja toczy się koszmarnie,koszmarnie wolno. Momentami byłam przekonana,że
zejdę z tego świata, a przynajmniej zasnę, na najbliższe lata.
Umarli Czasu Nie Liczą, nie zasługują na miano lekkiej lektury, na wieczory.
Nadają się jedynie, do przeczytania przed zaśnięciem- gwarantuję, że sen
zmorze Was błyskawicznie, lub do pełnienia funkcji ozdoby na półce; bo jedyne
co mogę przyznać, to to,że okładka prezentuje się całkiem nieźle i cieszy oko.

Po kolejną część, nie sięgnę, nawet gdyby była to ostatnia lektura na naszej Planecie.
Naczytałam się wystarczająco dużo, niepochlebnych opinii również o tomie drugim.
A dla ładnej okładki, kupować książki nie będę. Chociaż, kto mnie tam wie?...
Końcowa Ocena: 2/10.

środa, 25 maja 2011

Recenzja "Skrzydła Laurel"-Aprilynne Pike.

Tytuł: "Skrzydła Laurel".
Seria: Czterotomowa, nazwa nieznana.
Autor: Aprilynne Pike.
Tłumaczenie:Donata Olejnik.
Ilość Stron: 264.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie.


Laurel nie jest typową nastolatką. Ale niezwykła historia dzieciństwa i oryginalne nawyki żywieniowe to nic w porównaniu z tym, co zacznie się dziać w jej życiu, kiedy na jej plecach pojawi się mały punkcik. Magiczny świat, znany tylko z legend i baśni, splecie się ze światem ludzkim, w którym żyje Laurel. Dziewczyna doświadczy uczuć, jakich dotąd nie znała, przeżyje przygody, o których nawet nie śniła i dowie się rzeczy, które przyprawią ją o zawrót głowy. Co wybierze Laurel? Świat wróżek z magicznym chłopakiem o szmaragdowych oczach czy ludzki, poukładany świat i zawsze pomocnego Dawida?



Od samego początku,byłam bardzo negatywnie nastawiona do tej książki. Pierwsze, co rzuciło
mi się w oczy i zniechęciło na starcie, to makabryczna wręcz, okładka; tonąca w przedziwnych
odcieniach różu. Kiedy, natrafiłam na pierwszy fragment Skrzydeł Laurel, zaczęłam wszem i wobec,
krytykować debiutancką powieść Aprilynne Pike. Zarzekałam się,że tej pozycji nie ruszę, nie miałam
również zamiaru jej wypożyczać, a kupować tym bardziej. Widocznie, nie znam samej siebie, bo
po kilku dniach, złamałam się i gnana ciekawością, wyruszyłam po Skrzydła do księgarni.

Skrzydła Laurel, są pierwszą powieścią Aprilynne Pike, która przyniosła jej rozgłos i uznanie.
Wkrótce po premierze, książka uzyskała statut bestsellera "New York Timesa".
Nie wiem, czy daje nam to prawo, do stawiania książce wysokich wymagań, w końcu
na sławetnej liście "Times'a" lądują niemal wszystkie pozycje, z gatunku Paranormal Romance.

Główną bohaterką, jest szesnastoletnia Laurel Sewell, którą Autorka, próbowała wykreować,
na niezwykłą nastolatkę, o niecodziennych nawykach i zachowaniach. Podkreślam tutaj,
"próbowała", bo wysiłki Pani Pike, zostały zniweczone. Prócz oryginalnych nawyków
żywieniowych (a może nie tak oryginalnych? czy dieta wegańska, uchodzi za sposób żywienia
rodem z kosmosu?) i faktu,że Laurel była chowana pod kloszem, nie ma właściwie nic, co
odróżniałoby ją od rówieśników. Jej wygląd, nie jest niczym niezwykłym, chociaż
Autorka bez wątpienia, próbowała wmówić to Czytelnikowi. Ile mamy nastolatek, o szczupłej
sylwetce, roziskrzonych oczach i jasnych, długich włosach? Odpowiedź, nasuwa się sama.


Panna Sewell, jest świeżo po przeprowadzce, do nowego, obcego miejsca, do którego
odnosi się z dużą niechęcią-czyli znane nam już schematy. I tutaj, mamy kolejny
mus... czyli główna bohaterka, poznaje przystojnego chłopaka, dodatkowo o świetlanym
charakterze. I tutaj, znany nam już schemat, z wyborem, pomiędzy dwoma niesamowitymi
mężczyznami. Każdy ma coś, co przyciąga Laurel, każdy chce mieć ją na wyłączność...
Czy nie wydaje nam się to znajome?
Wkrótce, dziewczyna odkrywa tajemnicę i przemilczane sekrety z przeszłośći,
mogącę diametralnie zmienić jej życie. Stoi też w obliczu wyboru, między chcącym
być kimś więcej, przyjacielem z sąsiedztwa, a tajemniczym strażnikiem, ze świata Wróżek.

Lubię książki, dzięki którym, możemy przenieść się, do tej krainy z dziecięcych
fantazji. Szczerze uwielbiam, wszelakiego rodzaju Wróżki, gnomy, jednorożce i
inne fanastyczne stworzenia. Tutaj Wróżki, nie są dobrze przedstawione, bo cała
fabuła skupia się na Laurel i Dawidzie, z małymi przerwami na Tamaniego.
O Wróżkach, mamy kilka mniej lub bardziej istotnych wzmianek. Żałuję, że
do miejsca zamieszkania tych istot, udajemy się dopiero w drugim tomie przygód
Laurel- Magii Avalonu, który również przeczytałam. W zasadzie, cała akcja, opiera
się na odkrywaniu przez Laurel, prawdy o swoim pochodzeniu i mieszanki ze zwykłym
życiem nastolatki; lekcjami, randkami, imprezami.

Skrzydła Laurel, nie są lekturą wysokich lotów, wymagającą myślenia i koncentracji.
To przyjemna, lekka powieść, którą "połyka" się w jedną chwilę, by za moment o
niej zapomnieć.
Końcowa Ocena: 5/10.

wtorek, 24 maja 2011

Recenzja :"Miasto Upadłych Aniołów" - Cassandra Clare.

Tytuł:"Miasto Upadłych Aniołów".
Seria: "Dary Anioła".
Autor: Cassandra Clare.
Tłumaczenie: Anna Reszka.
Ilość Stron: 433.
Wydawnictwo: MAG.
Opis Wydawcy: Wojna się skończyła i szesnastoletnia Clary Fray wraca do Nowego Jorku,podekscytowana możliwościami,które się przed nią otwierają.
Zaczyna szkolenie Nocnego Łowcy,żeby nauczyć się wykorzystywać
swój wyjątkowy dar. Podziemni i Nocni Łowcy w końcu zawarli pokój
i, co najważniejsze, Clary może w końcu nazywać Jace'a swoim chłopakiem.

Jednakże wszystko ma swoją cenę.

Ktoś zabija Nocnych Łowców i prowokuje w ten sposób napięcia,
mięzy Podziemnymi i Nocnymi Łowcami,mogące doprowadzić
do kolejnej krwawej wojny.Najlepszy przyjaciel Clary, Simon,nie może jej pomóc.Jego matka właśnie się dowiedziała,że syn jest wampirem,więc Simon musiał opuścić dom rodzinny.Okazuje się jednak,że wszyscy chcą mieć go po swojej stronie...ze względu na moc klątwy,która niszczy jego życie.I są gotowi zrobić wszystko,żeby dostać to,czego chcą. W dodatku,Simon umawia się równocześnie z dwiema pięknymi,niebezpiecznymi dziewczynami,i żadna nie wie o tej drugiej.Kiedy Jace zaczyna się odsuwać od Clary,niczego nie wyjaśniając,jest ona zmuszona dotrzeć do serca tajemnicy,która okaże się jej najgorszym koszmarem. Clary zapoczątkowuje ciąg strasznych wydarzeń,mogących pozbawić ją wszystkiego co kocha. Nawet Jace'a.

Miłość.Krew.Zdrada.Zemsta. 


Uczciwie przyznam,że bardzo trudno mi napisać recenzję książki, która wywołała we mnie tak wiele emocji-od żalu, przez gniew, kończąc na irracjonalnej  radości. Spróbuję jednak, bo w końcu... nie mam nic do stracenia,prawda?

Miasto Upadłych Aniołów, nie jest pierwszą książką Cassandry Clare.Odniosła ona wcześniej, spektakularny sukces Trylogią Dary Anioła,a później jeszcze kolejną serią, nawiązującej bezpośrednio do historii o Nocnych Łowcach- Diabelskie Maszyny.Z początku, Dary Anioła miały Trylogią pozostać i pomimo spekulacji na temat kolejnych części, w duchu cieszyłam się,że to już koniec. Autorka całkiem zgrabnie, wybrnęła z niewyjaśnionych spraw, zarazem pozostawiając otwarte zakończenie. To co, będzie działo się dalej, zależało tylko od naszej wyobraźni i fantazji. Potem, potwierdziły się informacje, o IV części Darów, a ja zachodziłam w głowę, o czym Cassandra może jeszcze napisać. Przecież, zakończyła się wojna, Jace i Clary są razem, ogólna sielanka, słodkie zakończenie, które w niektórych przypadkach jest przez mnie ubóstwiane, w innych szczerze znienawidzone.Gdy sięgnęłam, po Miasto Upadłych Aniołów , uświadomiłam sobie,jak bardzo się myliłam. Cassandra, może napisać bardzo dużo.


Podchodząc, do książki, miałam mieszane uczucia, bo spotykałam się z niezbyt pochlebnymi recenzjami. Książka stała na półce, a ja bałam się,że mnie rozczaruje. Teraz, jestem dzień po lekturze i z całą mocą mogę stwierdzić,że P. Clare podołała zadaniu.Miasto Upadłych Aniołów jest niesamowite.

Wojna się skończyła i szesnastoletnia Clarissa Fray, wraca z powrotem do domu, razem z matką Jocelyn i jej narzeczonym- wilkołakiem, Lucianem Graymarkiem. Jace Lighhtwood, może być w końcu nazywany jej chłopakiem.Magnus Bane i Alec, przybrany brat Jace'a, -moja ulubiona para, również mogą być razem. Simon zostaje zaakceptowany przez najbliższe otoczenie Nocnych Łowców. Z powodzeniem korzysta z faktu,że stał się wampirem,oczarowując dwie niesamowite dziewczyny- Isabelle, Nocną Łowczynię oraz Maię, likantropkę. Zostają zawarte nowe sojusze i Porozumienia,między Podziemnymi, a Nefillim. Panuje względny spokój. Co może być nie tak? Okazuje się jednak,że spokój i radość, w świecie Clary, to jedynie pozory.Znowu zaczynają się kłopoty. Poczynając, od takich, z którymi zmaga się wiele młodych dziewczyn; jak fakt,że Jocelyn nie jest zachwycona faktem,że jej córka umawia się z synem Valentina Morgenstern, jednego z największych wrogów Clave, w historii., kończąc na wspomnianych w opisie- zdradzie i zemście. Główna bohaterka,nawet nie spodziewa się, jak straszna okaże się być zemsta i gniew,odwiecznego wroga Nocnych Łowców, pozostającego w ukryciu.A to dopiero początek...

Uwielbiam Cassandrę Clare. Naprawdę. Stworzyła wspaniały świat i wykreowała cudownych literackich mężczyzn, którzy będą moimi wyśnionymi ideałami, wspominanymi z sentymentem, już zawsze. A jednak, jest coś czego nie mogę P. Clare wybaczyć. Nie daje,ona spokoju jednemu z czołowych bohaterów-Jace'owi Lightwoodowi.W poprzednich trzech częściach, Darów, chłopak zmagał się z wieloma przeciwnościami losu; okrutną prawdą, o swoim pochodzeniu,zakazaną miłością, w końcu wojną, która jest wpisana w życie Nocnego Łowcy,więc powinna okazać się najmniejszym problemem.W czwartej części, Jace'a dręczą nowe zmartwienia, z którymi nie umie sobie poradzić więc ucieka. Ucieka przed wszystkimi, którzy chcą mu  pomóc, z Clary na czele tej listy.O tym, co naprawdę działo się z chłopakiem Clary, dowiadujemy się dopiero w końcówce książki, a jest to rzecz tak niesamowita i nieprawdopodobna,że chyba nawet nie wypada o niej wspominać, mogę jedynie zachęcić do sięgnięcia, po tę powieść. Brakowało mi w tej części, tego zwykłego, dowcipnego, sarkastycznego Jace'a. Miałam wrażenie,że zatracił niemal całkowicie swój charakter i staje się umęczonym wrakiem człowieka. Kiedy dowiedziałam się, co było powodem jego zachowania, starałam się go zrozumieć, ale naprawdę żałowałam,że Autorka nie podarowała mu choć kilku radosnych chwil.

Clary lubiłam od zawsze, ale w tej części, zaczęłam darzyć ją naprawdę dużą sympatią. Przypuszczam,że to fakt rozpoczęcia szkolenia Nocnego Łowcy,bo dotychczas zawsze mimo woli, kojarzyła mi się z Przyziemną, którą przecież nie była.W Mieście Upadłych Aniołów, było według mnie, stanowczo za mało Aleca i Magnusa. Te nieliczne z sceny, z udziałem ich  obydwu czytałam kilka razy, bo byłam nimi szczerze zachwycona.Kiedy przeczytałam,że wyruszli  w romantyczną podróż po świecie,miałam ochotę, biegnąć za nimi i błagać by zabrali mnie ze sobą,albo chociaż przysyłali zdjęcia.Wątek wampirzycy Camille, okazał się być ciekawy. Jako,że znam tę postać z Mechanicznego Anioła, odnosiłam się do niej z pewną rezerwą, ale i sympatią.  Zazdrość Aleca, (tutaj, nie będę się rozpisywać,bo ujawniłabym dosyć istotne fakty, nie tylko Miasta Upadłych Aniołów,ale i Mechanicznego Anioła) była nie tylko przezabawna, ale również ciepła i wprost przewybornie urocza.Do pozostałych bohaterów,odnoszę się również z sympatią,bądź też nienawiścią, a czasem tlą się we mnie obydwa tak różne uczucia. Nie wszyscy bohaterowie są, głęboko złożonymi, wspaniałymi postaciami, ale nie oczekujmy cudów. Ci którzy powinni być, są wręcz genialni, a ci mniej istotni, to jedynie postacie poboczne. Nie muszą być zbudowane i złożone.

Miło zaskoczył mnie Simon, bowiem wcześniej szczerze go nie cierpiałam.Wydawał mi się, nazbyt nachalny i po prostu irytujący. Nie wiem, czy jego wampirze wdzięki, podziałały i na mnie, ale bez wątpienia, teraz coś w sobie ma. I chyba jestem w stanie, zrozumieć Izzy i Maię.Lewis, stał się dojrzalszy, a wcześniej był uosobieniem  stereotypowego chudego,nieśmiałego  chłopaka, w okularach. Naprawdę, teraz zalicza się, może nie do ulubionych, ale do lubianych przeze mnie postaci.Końcowe wydarzenia, niejednokrotnie wprawiły mnie w osłupienie.W poprzedniej części, miały miejsce takie wydarzenia, co do których szczęśliwego zakończenia byłam całkowicie pewna. Tutaj, przez cały czas Czytelnikowi towarzyszył,niepokój, strach, tajemnice.

Z chęcią napisałabym jeszcze bardzo wiele, na temat tej książki,ale wiem po sobie, jak ciężko czyta się czasem długie recenzje.Dlatego, poprzestanę na tym i mój elaborat zachwytów, zakończę jednym krótkim zdaniem: Miasto Upadłych Aniołów jest genialne.
Końcowa ocena: 10/10.

Recenzja: "Blask Księżyca" - Rachel Hawthorne.

Tytuł:"Blask Księżyca.
Seria: "Strażnicy Nocy".
Autor: Rachel Hawthorne.
Tłumaczenie:Alicja Marcinkowska.
Ilość stron: 280.
Wydawnictwo: Amber.

Opis Wydawcy:
Ona i ich dwóch.
Musi wybrać,który z nich
jest jej bratnią duszą.
I tak jak ona czuje zew
blasku księżyca...

Rachel Hawthorne, jest uznaną Autorką, z list bestsellerów "The New York Times" i "USA Today". Laureatka licznych nagród, przyznawanych przez amerykańskich czytelników. Ośmielam się jednak stwierdzić,że Autorka ta, arcydzieła nie stworzyła,jakkolwiek pochlebne byłyby opinie, drukowane na rewersie okładki.Obecnie, mamy na rynkach Wydawniczych, erę książek w konwencji Paranormal Romance. Wampiry, wilkołaki, anioły,wróżki... te schematy powielają się w tego typu literaturze, a tylko nieliczne książki zasługują na uznanie. Niestety, "Blask Księżyca", nie zalicza się do tych zasługujących na uznanie, bestsellerów, a szkoda.


Główną bohaterką książki, jest Kayla, którą poznajemy w nie najlepszym okresie jej siedemnastoletniego  życia. Dziewczyna cierpi, po stracie rodziców,a dodatkową udręką, jest mglista otoczka tajemnicy, którą owiane są okoliczności ich śmierci. Idąc za radą, psychiatry, dziewczyna podejmuje decyzję,o zostaniu strażnikiem, w Parku Narodowym, z zamiarem uporania się z własnymi lękami, emocjami. I tutaj, mamy znany nam już schemat; z pozoru zwyczajna dziewczyna, poznaje nadzwyczajnego chłopaka, o  nadnaturalnych zdolnościach i oczywiście zabójczo przystojnego, jakżeby inaczej. Lucas, według subiektywnej opinii głównej bohaterki, jest sam w sobie ideałem- przystojny, opanowany, silny,skrywający mroczną tajemnicę...

Od początku, stawiałam tej powieści, stanowczo za wysokie wymagania. Oczekiwałam , niesamowitej książki, bo sam temat mnie zaintrygował,bowiem gdy sięgałam po tę pozycję, czułam się przytłoczona obecnością wampirów w niemal każdej młodzieżowej lekturze.Wilkołaki, miały być powiewem świeżości, wnoszącym coś nowego, bo pomijając sławetny Zmierzch, to z likantropami w literaturze rzadko się wówczas spotykałam. Tutaj wilkołaki, nie zostały właściwie w żaden konkretny sposób przedstawione.Nie dowiedzieliśmy się niemal niczego, o zwyczajach, zachowaniach, sposobie myślenia tych stworzeń. A Kayla, jakoś nazbyt szybko zaakceptowała swoją naturę, co było tak potwornie sztuczne, że miało się chęć ciśnięcia książką o ścianę. Wyobraźmy sobie sytuację, w której ktoś, właściwie obcy człowiek, mówi nam,że jesteśmy postacią z mitów i legend. Jaka byłaby nasza reakcja?

Na plus, jest to,że akcja idzie dość szybko, chociaż samej fabule można zarzucić wiele. Na minus,zdecydowanie jest przewidywalność  książki, małostkowość. Autorka nie zbudowała, głębszych charakterów postaci, a jedynie pojechała, po płyciźnie. Zakończenie, było straszne.Po prostu, za słodkie i stanowczo zbyt szczęśliwe. Źli giną, dobrzy zostają, a para żyje sobie długo i szczęśliwe; wydaje się znajome?

W trakcie i, po przeczytaniu książki, nie odczuwałam jakiś wielkich emocji, brakowało mi gorączkowego przewracania  kartek,wypieków na policzkach, łez ze szczęścia, lub ze złości.Na szczęście, ostatnio nie brakuje mi upajających i intrygujących lektur, chociaż "Blasku Księżyca" zdecydowanie nie można do nich zaliczyć.Nie przeczę,że powieść Rachel Hathorne, jest lekturą całkiem przyjemną. Mimo to,nie każdy się taką pozycją zadowoli. Nie jest to, książka wymagająca wytężania mózgu i myślenia. To po prostu lekka (niestety nie mogę tu użyć określenia "zabawna"), powieść na jesienne (czy letnie, jak kto woli) wieczory.

Końcowa ocena: 5/10.

sobota, 21 maja 2011

Książkowe szaleństwa. :)

Na blogach, panuje teraz moda, na wstawianie zdjęć "stosików"-czyli
po prostu, swoich książek do przeczytania. Nie dziwne zatem,że
ta wszechogarniająca moda, dosięgła i mnie. Stosików co prawda,
w tej chwili nie będzie, bo czekam na paczki z Merlina i Naszej Księgarni;
ale z przyjemnością zaprezentuje Wam mój księgozbiór.
Nie jest to duża kolekcja, bo liczy niecałe 100 książek, ale właśnie
przez to, jest mi bardzo droga. Powoli zmierzam w kierunku De_Merteuil
i za kilka lat, mam nadzieję na podobną biblioteczkę :).
Ponieważ, jestem osobą, która czuje przymus tłumaczenia się-wyjaśnię.
Mój pokój, jest świeżutko przed remontem, stąd białe ściany i ogólny
bałagan. Do tego, ten paskudny biały regał, który zamierzam zamienić
na jakiś inny-tylko jaki? Mogę wybrać tylko coś z Black Red White. :)
Proszę, więc o propozycje. :)
Nie przedłużając;



















Pozdrawiam serdecznie!

czwartek, 19 maja 2011

Recenzja:"Twarze" - Tove Ditlevsen.

Tytuł: "Twarze".
Seria: Nieznana.
Autor: Tove Ditlevsen.
Tłumaczenie: Elżbieta Frątczak-Nowotny.
Ilość Stron: 136.
Wydawnictwo: Kojro.

Zacznę od tego,że nie jestem wielką fanką książek, o tematyce psychologicznej.Takie książki,zwyczajnie do mnie nie trafiają, a Twarze przeczytałam tylko dzięki  uprzejmości pewnego Wydawnictwa. Teraz wiem,że popełniłam znaczny błąd.Może nie wszystkie pozycje o takiej tematyce, zasługują na zachwyt, ale Twarze niewątpliwie należą do tych niesamowitych, oczarowujących nas powieści, które zostawiają w nas ślad na całe życie.

Tove Ditlevsen, napisała znakomitą powieść,również dlatego,że jej życie obfituje w rozmaite niepowodzenia. Podobnie, jak stworzona przez nią bohaterka,Autorka zmagała się z depresją, a w następstwie schizofrenią, prowadzącą aż do samobójczej śmierci.Mogę tylko przypuszczać,że napisanie tej książki, miało na celu stawienie czoła swoim lękom i zahamowaniom. Z doświadczenia wiem,jak bardzo pomaga przelanie swoich uczuć na papier i wyrzucenie wszystkiego z siebie. 

Główną bohaterką jest Lisa-autorka popularnych książek, dla najmłodszych czytelników. Mogłoby to uchodzić za powód do wielkiej radości i rzecz sprawiające,że jest się szczęśliwym w życiu. Nic bardziej mylnego,bowiem, życie prywatne głównej bohaterki, pozostawia wiele do życzenia;m.i.n toksyczny związek, małżeństwo w stanie krytycznym.Dodatkowo, Lisa zmaga się z chorobami; najpierw depresją, przeradzającą
się w schizofrenię.

Twarze, nie są pozycją o dużej objętości, zdecydowanie daleko im do kilkudziesięciu stronicowej powieści. Mimo to, książka jest przemyślana od początku do końca. Pani Ditlevsen zmusza czytelnika do  zastanowienia się nad sensem powieści i zagłębienia się w uczucia i sposób myślenia, chorej psychicznie osoby. Książka ma w sobie niezwykły, trudny do opisania klimat. Znajdujemy w nim tajemnicę i niepokój,który trwa aż do zaskakującego końca. Nie wiem, czy mogę powiedzieć,że Twarze wznoszą się na wyżyny gatunku. Pomimo, oczywistego geniuszu tej powieści, ma ona jednak trochę wad.Czytając Twarze , byłam jednocześnie zachwycona i przerażona, prawdziwością tej książki.Gorąco zachęcam, do zapoznania się z tą powieścią.To krótka, ale niezwykła i sycąca uczta.  
Końcowa ocena: 7/10.


Książkę, otrzymałam od Wydawnictwa Kojro, za co serdecznie dziękuje.

poniedziałek, 16 maja 2011

Recenzja: "7 razy dziś" - Lauren Oliver.

Tytuł: "7 razy dziś".
Seria: Nieznana. 
Autor: Lauren Oliver.
Tłumaczenie:Mateusz Borowski.
Ilość Stron:382.
Wydawnictwo: Otwarte.

Opis Wydawcy: Sam Kingston jest ładna, popularna, ma idealnego chłopaka i trzy najlepsze przyjaciółki. Mija kolejny dzień jej wspaniałego życia. Niestety wieczorna impreza przybiera zupełnie nieoczekiwany obrót. Kiedy Sam budzi się następnego dnia, z przerażeniem odkrywa, że znowu jest piątek 12 lutego, jeszcze raz dziś.

JUTRO o którym lepiej nie myśleć.

Jak wygląda Twój zwyczajny dzień? Czy zaczyna się od porannego spaceru z psem, a może kłótni z rodzicami? A jeśli dzień okaże się fatalny,można położyć się do łóżka i czekać na lepsze jutro. Ale jaką masz pewność,że JUTRO w ogóle nadejdzie?

"7 razy dziś" to debiutancka powieść młodej pisarki Lauren Oliver,która przez wiele tygodni utrzymywała się w pierwszej dziesiątce bestsellerów "New York Timesa".Czy to automatycznie czyni tę powieść dobrą? Zdecydowanie nie.Co nie zmienia faktu,że "7 razy dziś" jest nowatorską,nietuzinkową i przemyślaną powieścią. Taką, po której przeczytaniu od środka rozsadzają nam emocje i brakuje nam słów by opisać co czujemy. Nie jest to może arcydzieło, ale pozycja jest z pewnością godna uwagi.

Historię poznajemy z perspektywy Samanthy Kingston-zwyczajnej uczennicy szkoły średniej. Jej życie jest z pozoru idealne, a sama Sam na nie nie narzeka.Dziewczyna jest zabawna,ładna, ma trzy wspaniałe przyjaciółki i chłopaka.Należy do szkolnej elity-czego można chcieć więcej? Piątek dwunastego lutego-tego dnia Sam razem ze swoją grupą,wybiera się na imprezę. Impreza przybiera jednak nieoczekiwany obrót i finał jest zaskakujący. Budząc się rano,główna bohaterka odkrywa,że dziś jest ten sam dzień,który przeżywała wczoraj-piątek dwunastego lutego.Jeszcze raz dziś. Czym jest na nowo przeżywany dzień? Darem od losu,dla beztroskiej nastolatki? A może nauczką za popełnione błędy? Okazją do ich naprawienia? 


Odkąd zagłębiłam się w lekturę,miałam mieszane uczucia.Z początku nie byłam zachwycona powieścią,bowiem zachowanie głównych bohaterek niesamowicie mnie irytowało. Bo nie ma co ukrywać;te dziewczyny nie reprezentowały  sobą zbyt wiele. Ot,zwykłe puste lalki,których największym zmartwieniem jest złamany paznokieć.W trakcie czytania książki okazuje się,że to jednak tylko pozory.Bo te dziewczyny z elitarnej grupy,naprawdę mają poważne problemy-takie jak libacje alkoholowe w domu, czy zaburzenia odżywiania.

Nie będę ukrywać,że zachowanie Sam,oraz jej przyjaciółek niejednokrotnie mną wstrząsnęło.Młode dziewczyny,takie jak Elody,Lindsay i Ally potrafią być okrutne. Bezlitośnie kpiły z jednej z dziewczyn o nieciekawej opinii w szkole-o której krążyły mniej lub bardziej prawdziwe plotki. Dziewczyny nie
brały ich jednak pod wątpliwość,a bezkrytycznie wierzyły we wszystko co usłyszały na temat Juliet.

Momentami podziwiałam Sam, za odważne czyny, bo sama chyba nie byłabym w stanie zrobić czegoś podobnego. Książka obfituje wręcz w morale,jednak by je dostrzec należy stopniowo zagłębić się w lekturę.Przy pobieżnym przeczytaniu książki,może nam umknąć wiele ważnych i wartościowych rzeczy,co zresztą tyczy się nie tylko "7 razy dziś".Książka zawiera opis dnia dwunastego lutego-dnia,który Samantha przeżywa aż siedem razy. Każdego dnia,przy każdej powtórce,robi coś nowego i stopniowo uczy się na własnych błędach.Nie wszystko daje się naprawić,ale próbować warto...W końcowych dniach, Sam wciąż nie wie co się dzieje z nią i z jej życiem, ale ma jeden cel. Zapobiec wydarzeniu,które spowodowało katastrofę.Uratować jedno niewinne życie, dziewczyny nieważnej i nieistotnej dla nikogo.

"Może dla Ciebie jest jakieś jutro.Może dla Ciebie istnieje tysiąc kolejnych dni albo trzy tysiące,albo dziesięć. Ale dla niektórych istnieje tylko dziś. I tak naprawdę nigdy nie wiadomo."

Książka jest napisana wciągającym,prostym językiem.Skłania do refleksji i zmusza do myślenia. Chyba każdy, po przeczytaniu "7 razy dziś", zadał sobie kilka prostych pytań- co z naszym życiemi... i jakie będzie nasze jutro  Sączy się w nasze ciało i dusze, aż nie jesteśmy w stanie myśleć o niczym innym. Po przeczytaniu tej książki, łatwo można wybuchnąć i dać upust swoim emocjom;najczęściej za pomocą łez.Książka ma w sobie pewien mrok i niepokój, a jednocześnie P. Oliver stosuje nadzieję,która niesie za sobą światło i daje ukojenie.Tak naprawdę uroniłam łzy,jedynie pod koniec.Bo koniec był naprawdę wzruszający i przejmujący do głębi. "7 razy dziś" nie jest lekturą, o której zapomnimy zaraz po przeczytaniu. Jest niesamowitą książką,która na zawsze zostawia ślad w naszej duszy.

Końcowa ocena:8/10.

wtorek, 10 maja 2011

Recenzja: "Cresendo" - Becca Fitzpatrick.


Tytuł:"Cresendo".
Seria:"Szeptem" (Tom II).
Autor: Becca Fitzpatrick.
Tłumaczenie: Agnieszka Fulińska.
Ilość Stron: 400.
Wydawnictwo: Otwarte.

Opis Wydawcy:
Patch to wielka miłość Nory. To także jej Anioł Stróż. On uratował jej życie, ona wyrwała go z otchłani potępionych. Są sobie przeznaczeni. Jednak Patch wydaje się zamieszany w niewyjaśnioną śmierć ojca Nory. Dziewczynie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo...

Tajemnice budzą niepokój, niepewność przeradza się w strach. 


"Kiedy nie wiesz,komu wierzyć,ufaj tylko sobie".

Potrzebowałam sporo czasu,by w końcu się zebrać i napisać tę recenzję.Książka wywołała u mnie naprawdę duże emocje i zwyczajnie,potrzebowałam czasu na jakieś ochłonięcie.Moje pierwsze podejście do "Cresendo" zakończyło się fiaskiem.Po około trzydziestu stronach,odłożyłam książkę,bo zwyczajnie mnie nudziła.O ile "Szeptem" było niezłe,o tyle mogę stwierdzić,że "Cresendo" jest genialne.

"Szeptem" było literackim debiutem Becci Fitzpatrick.Sądząc po tym,że z każdą częścią pisze ona coraz lepiej,bo trzeciej i ostatniej części Trylogii mogę się spodziewać jakiegoś olśnienia.Pani Fitzpatrick wyraźnie rozwija swój talent i powieści stają się dużo,dużo ciekawsze. "Cresendo"nie da się jednoznacznie sklasyfikować-łączy w sobie romans młodzieżowy,dramat,są wplecione elementy horroru i fantastyki lecz nie ma tego za wiele.



W tej części sielanka w związku Nory i Patcha,kończy się.Już nie jest słodko i romantycznie.Główna bohaterka ma w sobie coraz mniej z ciapowatej szarej myszki.Staje się pewna siebie i chce walczyć;o siebie i o swój związek.Nachodzą ją również wątpliwości-jej wielka miłość wydaje się być zamieszana,w niewyjaśnioną śmierć ojca dziewczyny.Po jednej z rozmów,którą odbyła para,wszystko się wali i w przenośni i dosłownie.Ciężko na temat relacji Nory i Patcha napisać coś więcej,bez zdradzania szczegółów fabuły,dlatego daruję sobie to.Pojawiają się nowi bohaterowie,mniej lub bardziej istotni dla książki.Do tych ważniejszych,możemy zdecydowanie zaliczyć Scoot'a.Znajomego z dzieciństwa Nory,którego dziewczyna od początku zaczyna podejrzewać o mroczny sekret i powiązania ze światem Patcha.Ten chłopak wzbudzał we mnie skrajnie różne odczucia.Za jednym razem napawał mnie obrzydzeniem,za drugim miałam ochotę go pocałować.Jest niewątpliwe interesującą postacią,która jak przypuszczam będzie obecna w ostatniej części.Pojawia się również Rixon-najlepszy przyjaciel,niemal brat Patcha.Skrywa on jednak tajemnicę,która będzie miała ogromne znaczenie dla przebiegu akcji.Becca Fitzparick,ma talent wbijania czytelnika w fotel prostotą słownictwa.Nie znajdziemy w jej książkach wyszukanych zwrotów,są proste słowa i wyrażenia.I dzięki tej prostocie,jej powieści są wprost magiczne.Język jest bardzo prostu,ale nienużący-po prostu taki język jakim posługuje się na co dzień nastolatka,którą przecież jest Nora.


Nie było w książce momentów w których,odkładałam ją na bok.Zdarzyło się to jeden raz,ale z innych pobudek-musiałam przynieść sobie herbatę,co znacznie umila lekturę :).Podczas czytania,czułam,że jestem obecna w życiu bohaterów.Czytając o niepokoju Nory,podczas przebywania samej w nieoświetlonym domu,autentycznie czułam taki sam niepokój i dziękowałam Bogu,że u mnie nie wysiadło światło-jeszcze zjawili by się choćby Archaniołowie,brr.Kiedy skończyłam "Cresendo" byłam tak wściekła,że miałam ochotę rzucić książką przez pokój,wszystko z powodu zakończenia.Książka zakończyła się w tak niespodziewanym i niesamowitym momencie,że ciężko będzie wytrwać do premiery trzeciej części.Ja przez kilkanaście godzin od skończenia lektury zachodziłam w głowę,co będzie dalej.Mimo to,Becca urwała akcję w dobrym momencie,bo naprawdę zachęca to do sięgnięcia po ciąg dalszy.


Końcowa Ocena:9/10.

niedziela, 8 maja 2011

Recenzja:"Przysięga Krwi" - Richelle Mead.

Tytuł:"Przysięga Krwi".
Seria: "Akademia Wampirów" (Tom IV).
Autor: Richelle Mead.
Tłumaczenie: Monika Gajdzińska.
Ilość Stron: 488.
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia.

Opis Wydawcy:
Są dni, kiedy budzę się z nadzieją, że wszystko, co ostatnio zaszło, to tylko sen. Jestem Śpiącą Królewną, a koszmar, jaki przeżywam, lada moment się rozwieje i będę mogła poślubić ukochanego księcia, a potem żyć z nim długo i szczęśliwie.
Tymczasem nic w mojej najbliższej przyszłości nie zapowiada szczęśliwego zakończenia. Książę? Cóż, to długa historia. Mężczyzna, którego kochałam, przemienił się w wampira, a dokładnie w strzygę. 

Niedawny atak na Akademię Świętego Władimira zatrząsł całym światem morojów. Wielu zginęło. Ale los niektórych uprowadzonych okazał się gorszy niż śmierć...
Szyję Rose zdobi teraz tatuaż doświadczonej zabójczyni strzyg. Ona myśli jednak tylko o Dymitrze Bielikowie. Musi zawędrować na koniec świata, żeby go odnaleźć i dotrzymać złożonej mu przysięgi. Nie wie jednak, czy ukochany nadal pragnie, by go ocaliła...
Czy znajdzie w sobie siłę, by zabić Dymitra? A może poświęci samą siebie w imię wiecznej miłości? Jak pod jej nieobecność poradzi sobie Lissa?


O tym, że "Akademia Wampirów"pióra Richelle Mead to jedna z moich ulubionych serii,wiedziałam od chwili gdy sięgnęłam po część pierwszą.Nie jest to jej pierwsza książka-stworzyła m.i.n. trzy poprzednie części "Akademii Wampirów".Teraz, po przeczytaniu czwartej, z całą mocą mogę stwierdzić, że to najlepsza seria w typie Paranormal Romance jaką ostatnio czytałam. "Przysięga Krwi" zdecydowanie dorównuje nawet dziełom moich ukochanych pisarek: Suzanne Collins, J.K.Rowling, czy Cassandry Clare. 

W tej części, poznajemy inną Rose- nie jest już zagubioną nastolatką,lecz niemalże dorosłą kobietą.Jej szyję zdobi tatuaż doświadczonej zabójczyni strzyg,a sama Roza stała się osobą bardziej zdecydowaną,pewną siebie. W "Przysiędze Krwi" zagłębiamy się o wiele bardziej w uczucia głównej bohaterki i emocje które jej towarzyszą.Odnalezienie i zabicie ukochanego-Dymitra Bielikowa z pewnością nie jest dla dziewczyny łatwe. Rose wyrusza w niebezpieczną podróż, w poszukiwaniu strażnika, którego duszę chcę uwolnić;wie bowiem, że tego pragnąłby dla siebie Dymitr.Nie wie jednak, czy poradzi sobie z tym zadaniem.Czy znajdzie w sobie siłę, by srebrnym sztyletem zadać śmiertelny cios ukochanemu? 
W trakcie wyprawy, poznajemy nowych, mniej lub bardziej ważnych bohaterów. Do tych ważniejszych należy zdecydowanie Sydney-alchemiczka, a do tego fanatyczka religijna, która tak bardzo różni się od Rose; zarówno charakterem jak i wyglądem.Przypuszczam, że wątek Sydney zostanie rozwinięty w kolejnych częściach, bo postać ta ma dla książki duże znaczenie.Poznajemy również grupę zabójców strzyg, obierających wolny tryb życia, które polega na podróżowaniu po świecie i wyłapywaniu tych stworzeń. Rose odnajduje rodzinę Bielikowów, która z miejsca przypada jej do gustu. Poznajemy matkę, babcię, siostry Dymitra ,oraz wiele osób z ich sąsiedztwa- w tym osób mających duże znaczenie dla Rose bo obdarzonych mocą ducha i Pocałunkiem Cienia. Sam Dymitr, nie jest już ujmującym mężczyzną-strażnikiem w Akademii,lecz bestią, nieludzkim stworzeniem.Widać, że nie kocha już Rose,tak jak wtedy gdy był człowiekiem,lecz kieruje nim jedynie fizyczne pożądanie.

W czasie trwania misji,Rose wykorzystuję telepatyczną więź z najdroższą przyjaciółką Lissą,dzięki czemu wie co dzieje się z dziewczyną.Lissa, pod nieobecność Rose bardzo się zmienia;główna bohaterka nie wie jednak,że w Akademii Świętego Władimira przebywa ktoś bardzo niebezpieczny i chcący skrzywdzić jej najbliższych.W tej części,niewiele słyszymy o moim ulubionym bohaterze-Adrianie Iwaszkowie;zepsutym,nieprzyzwoicie bogatym moroju z królewskiego rodu.Jego postać przewija się jednak w życiu Lissy,chociażby z powodu,że on również włada żywiołem ducha.Zaskoczyła mnie jego zmiana-stał się poważniejszy,rozsądniejszy.Wykazywał opiekuńcze,nie romantyczne instynkty wobec nieznajomej,czternastoletniej dziewczynki,odwiedzał ukochaną Rose w snach,gdzie wielokrotnie zaskakiwał ją opanowaniem i dobrymi radami.



Akcja pędzi w szybkim tempie,co sprawia,że nie nudzimy się przy lekturze.Nie ma momentów nudy,nie ma również przeciągania historii na siłę,byleby miała jak najwięcej stron.Jest treściwie,co nie znaczy krótko-właśnie tak,jak powinno być.

Emocje towarzyszące mi przy czytaniu tej książki,są właściwie nie do opisania.Czytając "Przysięgę Krwi"miałam wrażenie,że  istnieje tylko ja i książka,nic innego się nie liczy.Byłam całkowicie,zatracona w innym świecie i nie zdawałam sobie sprawy z tego co się ze mną dzieje.Żyłam,czułam i oddychałam razem z bohaterami.

Akademia Wampirów,jest serią niezaprzeczalnie niezwykłą.Obecnie mamy przesyt książek o podobnej tematyce-rządzi ekonomia,a powieści z motywem wampirów pojawiają się na półkach niemal każdej księgarni.Seria o dampirce Rose  Zawiera głębszą treść,sens,pojawiają się również odniesienia do klasycznych wampirów.Na próżno szukać tam pięknych,iskrzących się w słońcu,pijących jedynie zwierzęcą krew,wampirów.Myślę,że serię Richelle Mead,z chęcią przeczytają nie tylko
nastolatki i nie tylko osoby interesujące się tematyką wampirów.Owszem,jest to przewodni temat tej książki,ale miesza się tam również burzliwy romans,akcja,dramaty.Gorąco polecam. 

Końcowa Ocena:10/10.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...