czwartek, 29 września 2011

Recenzja: "Pokuta" - Anne Rice .

Tytuł:"Pokuta".
Seria: "Czas Aniołów" (Tom I) .
Autor: Anne Rice .
Tłumaczenie: Grażyna Smosna .
Ilość Stron: 302 .
Wydawnictwo: Otwarte.

Opis Wydawcy:
"Pokuta" to hipnotyzująca powieść o aniele i płatnym mordercy. Metafizyczny thriller, który przeniesie Cię do trzynastowiecznej Anglii. Fascynująca i prowokująca książka o winie i przebaczeniu, miłości i nienawiści, samotności i pięknie.
"W kwiecie moich grzechów."

Każdy ma jakiś zawód. Przynajmniej każdy powinien go mieć. Zawody są różne - nic tylko wybierać w morzu przeróżnych, mniej lub bardziej ambitnych specjalizacji. Na pewno w dzieciństwie niejednokrotnie słyszeliście sakramentalne pytanie: 'Kim chciałabyś zostać w przyszłości ? ' na które padały równie schematyczne odpowiedzi. Policjant, ratownik, malarz, piosenkarka, tancerka, lekarka... a kto chciał zostać płatnym zabójcą ? Nikt. No, cóż. Toby O’Dare pewnie też nie chciał. Ale został. 


Każdy z nas ma na swoim koncie grzechy. Te ciężkie i te zupełnie lekkie. Toby bez wątpienia ma ich wiele. Szczera spowiedź, nie mniej szczery żal za grzechy a na końcu... pokuta. Tak to powinno wyglądać, czyż nie ? Okazuje się jednak, że nie wszystkie anioły przynoszą pokutę i karzą za najcięższe przewinienia. I co właściwie termin 'pokuta' oznacza ? Czy w ogóle ma coś wspólnego z religijną definicją ? 


Młody O'Dare, zwany także w pewnych kręgach Panem Sprawiedliwym otrzymuje kolejne zlecenie - tym razem jednak nie polegające na usunięciu danego niepożądanego delikwenta; raczej odwrotnie. Zatem, czy zatwardziały acz w swoim fachu perfekcyjny morderca zmieni kierunek i odda się sprawie ratowania ludzkiej duszy, dodatkowo w miejscu osadzonym w XIII wiecznej Anglii ? 


Anne Rice to pisarka której na chwilę obecną nie trzeba nikomu przedstawiać. Najbardziej reprezentatywne tytuły jej powieści zna chyba każdy, niekoniecznie ten kto miał okazję się z nimi zaznajomić. Autorka była znana niegdyś z niezwykle klimatycznych historii, których bohaterami były zazwyczaj wampiry, bynajmniej nie niegroźne i urocze, a nierzadko także doskonale nam znane paranormalne stworzenia. "Pokuta" to moje pierwsze spotkanie z jej twórczością i przyznam, że bardzo żałuję iż właśnie od tej książki ta przygoda się zaczęła. Nie znać prozy Pani Rice to najprawdziwszy wstyd, aczkolwiek zrażenie się akurat do niej na samym starcie to chyba jeszcze większy... Naprawdę przykro mi, że nie rozpoczęłam lektury jej książek  od jakiejkolwiek innej powieści. 


Pierwszą rzeczą która od razu rzuciła mi się w oczy i podziałała bezsprzecznie na niekorzyść książki, był klimat panujący w miejscu gdzie rozgrywała się historia - nie chodzi mi właściwie o samą Anglię  czy jakiekolwiek inne miejsca, ale o religijność która towarzyszyła mi niemal w każdym momencie. "Pokuta" od pierwszej do ostatniej kartki była nią przesiąknięta i żywcem nie byłam w stanie się z tym uporać. Nie było tu nic z subtelności, a religijność zawarta w książce po prostu w okropny sposób przytłaczała Czytelnika. Co i rusz natykałam się na upiorne, zahaczające o groteskowość modlitwy i utwory poruszające taką tematykę, co sprawiało, że miałam nieodpartą chęć przetestowania jak daleko poleci książka gdyby nią z całej siły rzucić. Zamiast kilku porządnych zdań w "Pokucie" byłam skazana na czytanie jednej z modlitw, których na palcach jednej ręki z pewnością nie zliczę. 


"Pokuty" z całą pewnością nie można zaliczyć do łatwych, ani - ku mojej zgrozie, przyjemnych i lekkich w odbiorze książek. Pomimo pozornie prostej i co tu kryć; schematycznej fabuły jest ona skomplikowana jak diabli i niestety chwilami nie jest to sposób zbyt sympatyczny dla odbiorcy, bowiem iście z brazylijskich telenoweli. Jeżeli w ogóle możemy tu mówić o czymś co mnie w tej książce urzekło, to z pewnością będzie to wspomniany już wcześniej klimat - tym razem nie mający wiele wspólnego z religią katolicką. Klimat XIII wiecznej Anglii był dosyć specyficzny i na pewno w zależności od wykonania, mający w sobie wiele uroku. Słowa uznania należą się Autorce za podjęcie się takiego wyzwania jakim jest osadzenie swojej historii w realiach minionych stuleci - potrzeba do tego naprawdę sporej wiedzy historycznej i dobrego warsztatu. Cóż z tego, że Pani Rice posiada obydwie rzeczy,a jednak dzieła które stworzyła nie mogę nawet nazwać w miarę zadowalającym ? Jedno trzeba przyznać - Annie nie tworzy miałkich, bezpłciowych i bezbarwnych historii; one zawsze mają to coś, tą specyfikę, ten magnetyzm i ten koloryt który jak przypuszczam zapewnił jej rzeszę oddanych fanów. Nawet gdyby napisała ona książeczkę o trzech kaczkach na niedzielnym obiedzie, jestem pewna, że byłaby to pełnokrwista i dobrze skrojona - co nie znaczy  zachwycająca, historia. Książki tej Autorki mają swój klimat, a ona sama ma swój oryginalny styl który wypracowała sama - to jedna z nielicznych rzeczy które podobały mi się w "Pokucie" i jestem pewna, że podobałyby się również w innych jej dziełach. 


"Pokutę" czytałam zatrważająco długo, wręcz kartka po kartce - po prostu odliczałam czas i stronice dzielące mnie od zakończenia lektury. Akcja to - niebiosom dzięki, nie kolejny powolny i niezwykle rozlazły ślimak - Pani Rice miała w tym zakresie szerokie pole do popisu i udało jej się skroić przyzwoitą i nie pełznącą powoli i rozpaczliwie akcję. Zatem , skoro akcji nic nie można zarzucić,dlaczego lektura jej książki tak bardzo mi się dłużyła ? Żałuję też, że "Pokuta" nie wzbudziła we mnie takich emocji jakich po niej oczekiwałam - na litość boską, to była Anne Rice, po której twórczości obiecywałam sobie naprawdę wiele ! Miała mi ona dostarczyć dawki emocji i wzruszeń przyprawiających o zawrót głowy, a dostałam jedynie jakiś marny substytut tego. 


Bohaterowie jak się wydaje, powinni wzbudzać emocje i przysparzać sobie sympatii czy nienawiści Czytelników - czekał mnie tutaj kolejny wielki zawód, bo nie wzbudzili we mnie absolutnie nic. W zasadzie to prawdziwy wyczyn, stworzyć postaci w których ani jedna cecha nie zasługuje na uwagę. Bohaterowie wykreowani przez Anne Rice nawet nie dają się lubić, są po prostu do bólu przeciętni, zwłaszcza główny bohater który był już tylko kroplą w morzu rozczarowań ; postacie płatnych morderców w literaturze zazwyczaj są kreowane ciekawie, a ja sama takich bohaterów lubię bardzo. Liczyłam na postać która zwali mnie z nóg i na zawsze zaskarbi sobie miejsce na mojej liście ukochanych, powiedzmy z braku lepszego słowa amantów literackich. Co dostałam ? Miałkiego, nijakiego człowieczka, momentami tak irytującego, że miało się chęć ciśnięcia książką o ścianę. 


Teraz gdy to piszę, sama nie wierzę w prawdziwość tych wydarzeń. Nie wierzę, że książka po której tak wiele sobie obiecywałam okazała się tak słaba. Sam fakt nazwiska widniejącego na okładce stworzył chyba problemy, bo po nazwisku Rice wiele sobie człowiek obiecuje. Gdyby widniało tam jakiekolwiek inne, pewnie podeszłabym do książki bardziej entuzjastycznie i złożyła sobie mniej obietnic które i tak nie znajdą spełnienia. Szczerze współczuję tej pisarce, że ma tak wysoko ustawioną poprzeczkę  a Czytelnicy stawiają jej tak potwornie wysokie wymagania. Właściwie teraz nawet się cieszę, że nie przeczytałam wcześniej żadnej z jej książek, bo moje rozczarowanie pewnością byłoby jeszcze większe. 


Końcowa Ocena: 2/6. 


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Otwarte,za co serdecznie dziękuję. 

środa, 21 września 2011

Recenzja: "Błękit Szafiru" - Kerstin Gier .

Tytuł: "Błękit Szafiru" .
Seria: "Trylogia Czasu" (Tom II).
Autor: Kerstin Gier .
Tłumaczenie: Agata Janiszewska .
Ilość Stron: 359 .
Wydawnictwo: Egmont .
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA. 
DATA PREMIERY: 12.10.11. 
Opis Wydawcy:
Błękit Szafiru to już drugi tom Trylogii czasu. Gwendolyn i Gideon zapatrzeni w siebie wrócili właśnie z początku XX wieku. Ale sprawy tylko się skomplikowały. Czy Strażnicy mają rację uznając Lucy i Paula za przestępców, czy też może mylą się w swej wierności Hrabiemu de Saint Germain? Gwendolyn jako jedyna zdaje się mieć wątpliwości. Uczucia Gideona do Gwen wystawione zostają na najpoważniejszą próbę… Podróże w czasie, niebezpieczeństwa, miłość… Trylogia czasu cię pochłonie. Czerwień Rubinu jest już dostępna. Błękit Szafiru trzymasz w dłoni. Zieleń Szmaragdu pojawi się niebawem…

"Blask Szafiru jasny olśniewa".


"Spotkajmy się z czasem, skoro nas szuka. " 

Poznaliśmy już Dwunasty kamień z kręgu - przepiękny, skrzący się czerwienią Rubin. Tym Rubinem jest szesnastoletnia Gwendolyn Shepherd . Wczoraj zwyczajna uczennica liceum, dziś jedna z najważniejszych podróżniczka w czasie. Teraz przyszedł czas na zanurzenie się w olśniewającym blasku Szafiru. Bo może, to właśnie nim jesteś. Tylko jeszcze o tym nie wiesz. 


Po wspaniałej, cudownej i absolutnie fenomenalnej "Czerwieni Rubinu" już wiedziałam, że wszystko co wyjdzie spod pióra uznanej pisarki Kerstin Gier, będzie należało do moich ulubionych lektur. Pomimo całego mojego uwielbienia dla tej Autorki, byłam pełna sprzeczności i obaw ; nierzadko przecież po genialnej pierwszej części, następuje coś co można nazwać jedną wielką nudą, a potem już tylko czytelnicze samobójstwo, nieprawdaż ? W tym wypadku niepokój podsycały też średnio pochlebne opinie, dotyczące tej części Trylogii. Smutne i gnębiące cytaty z poszczególnych recenzji przewijały się złowieszczo w mojej głowie przez równą godzinę - dopóki nie zostawiłam wszystkiego i nie rzuciłam się, w dosłownym tego słowa znaczeniu na "Błękit Szafiru" . A kiedy skończyłam, pomimo mojego wielkiego szacunku do innych recenzentów, miałam szczerą ochotę ryknąć 'Co, u licha ? Gdzie Wy, tępacy widzicie spadek formy ?!' i okrasić ów wyraz oburzenia paroma ładnymi przekleństwami. "Błękit Szafiru" w niczym nie ustępuje znakomitej części pierwszej. Ba ! Ośmielę się nawet stwierdzić, że pod wieloma względami ją przewyższa. A teraz, wyobraźmy sobie, że druga część jest jeszcze lepsza od wychwalanej pod niebiosa pierwszej. Książka Pani Gier to fenomen. Jutro może być dziesięć innych wspaniałych i chwalonych powieści. Ale ta na zawsze uplasuje się przed nimi. 


Gwen powraca z tajemniczej misji osadzonej w początkach XX wieku, usiłując na powrót stać się normalną dziewczyną. Tylko czy cokolwiek może być normalne, skoro zagadka niewyjaśnionej kradzieży chronografu nadal nie zbliża się do wyjaśnienia, Gwendolyn przygotowuje się do swojej pierwszej elapsji, a ponadto przeżywa nie do końca typową i szczęśliwą nastoletnią miłość, która na domiar złego wybrała sobie drugiego podróżnika w czasie, nie pytając nawet o zdanie ? Gwendolyn Shepherd, to Dwunasta z Kręgu. Rubin który Krąg zamyka. A kiedy jest się Rubinem, to... sprawy stają się jeszcze bardziej skomplikowane . 


Rzeczą którą wręcz ubóstwiam w książkach Kerstin Gier, jest jej niesamowity język i jej niezwykła zdolność do malowania i urzeczywistniania obrazów słowem. Autorka Trylogii Czasu wykreowała piękną i perfekcyjnie dopracowaną wizję świata jaki znam, a zarazem tak niezwykłego, bo dokonała czynu nadzwyczaj trudnego - doskonale splotła świat znany każdemu przeciętnemu Czytelnikowi ze światem magii, demonów i podróży w czasie w jakim zmuszeni są żyć jej bohaterowie. Pani Gier, posługuje się pięknym, dowcipnym, czasem tryskającym ironią językiem, który sprawia, że każde zdanie chcę się czytać kilka razy. A gdy to uczynimy, chcemy to jedno zdanie czytać znowu. Osobiście starałam się czytać tę niezwykłą powieść jak najdłużej, by móc w pełni rozkoszować się każdym słowem i rozmachem z jakim Autorka stworzyła tę historię. Kerstin dała także popis swoim obłędnym zdolnościom w tej dziedzinie; stworzone przez nią dialogi są absolutnie fantastyczne, a podczas ich czytania niejednokrotnie na mojej twarzy wykwitał nieprzyzwoicie szeroki uśmiech, czy spływały po niej gorące łzy. Te kilka prostych słów, zdań potrafiło zmienić diametralnie nie tylko życie bohaterów, ale także i moje. 


Do osadzenia historii w realiach minionych stuleci potrzeba ogromnej wiedzy historycznej i na pierwszy rzut oka widać, że Autorka ją posiada, bo wszystko co działo się czy to w XX czy w XIX wieku było idealnie dopracowane i spokojnie mogące uchodzić za realne. Książkę charakteryzowała sugestywność, bowiem momentami zatracałam się w świecie podróżników, razem z nimi rozmawiałam z Hrabią de Saint Germain czy innymi znakomitymi tworami z przeszłości. W "Błękicie Szafiru" uwiódł mnie właśnie ten niesamowity i niezapomniany wiktoriański klimat, który w przecudowny sposób dawało się odczuć na własnej skórze. Po skończeniu lektury, żałowałam, że w przeciwieństwie do Gwen nie dane mi było znaleźć się na XIX wiecznym wystawnym balu, czy przemknąć uliczkami Londynu za czasów panowania Królowej Wiktorii. 


"Błękit Szafiru" w dalszym ciągu bardzo ciężko przypisać jednemu gatunkowi literackiemu, bowiem łączy w sobie cechy zarówno popularnej konwencji Paranormalnej, jak i dobrego kryminału przyprawionego w dodatku nutą thrilleru i klasycznego romansu. To powieść jedyna w swoim rodzaju, której chyba nigdy nie da się uchwycić w jednoznaczne ramy gatunkowe. 


Wątek miłosny książki, w dalszym ciągu uroczo dopełnia fabułę i nie staje się tematem przewodnim, jednakże w tej części widać, że Autorka poświęciła mu nieporównanie więcej czasu. Stał się jeszcze wspanialej zarysowany i jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe przyprawiający o zawrót głowy każdego, nawet najbardziej wymagającego w kwestii literackich romansów Czytelnika. Autorka wprowadza do historii nowych, intrygujących bohaterów dzięki którym opisane wydarzenia zyskują zupełnie inny smak, a każdy, najdrobniejszy nawet incydent okazuje się mieć szalenie istotne znaczenie dla przebiegu akcji. Główna bohaterka w dalszym ciągu zachwyca i na każdym kroku udowadnia swoją niezależność i wolę walki. Jej burzliwy związek z drugim czasowym podróżnikiem, olśniewająco przystojnym, aroganckim i złośliwym Gideonem pełny jest namiętności, napięć i burzliwych emocji, a tym samym zauroczył i pochłonął bez reszty. Młody De Villiers zdecydowanie różni się od innych Paranormalnych, czy nawet patrząc dalej - literackich amantów. Nie jest jednoznacznie zarysowany, a pełen tajemnic i sprzecznych uczuć, zupełnie prawdziwych, niebiosom dzięki nie kreowanych na podniosłe i arcytajemnicze a po prostu będące takie jakimi opisała je Pani Gier. Niestety zrobiła ona paskudną rzecz, której nie mogę jej wybaczyć a do czego z tego co zdążyłam zauważyć, ma tendencję - zakończyła książkę w najmniej oczekiwanym i szokującym momencie. Na domiar złego, niemal żadne tajemnice i zagadki nie doczekały się rozwiązania - wręcz przeciwnie, jest ich o wiele więcej, czego jednym plusem jest fakt, że wszystkie są niezwykle zgrabnie połączone i nie fundują Czytelnikowi wrażeń rodem z brazylijskiej telenoweli. To wszystko sprawia, że moja oczekiwanie na kolejną część jest jeszcze bardziej emocjonalne i rozpaczliwe. 


Gorąco zachęcam do zanurzenia się w tą przemyślaną i już od pierwszych stronic uwodzącą nas swoim szafirowym klimatem, powieść i odpłynięcie w minione lata wraz z niezwykłymi bohaterami. A podobno nie można przenosić się w czasie... sięgnijcie więc po "Błękit Szafiru" i sprawdźcie, czy i dla Was czas przestanie mieć znaczenie. 


Końcowa Ocena: 6/6. 


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Egmont-serdecznie dziękuję za tak wspaniałą lekturę i możliwość jej przedpremierowego zrecenzowania ! 

poniedziałek, 19 września 2011

Recenzja: "Czerwień Rubinu" - Kerstin Gier .

Tytuł:"Czerwień Rubinu".
Seria: "Trylogia Czasu" (Tom I).
Autor: Kerstin Gier.
Tłumaczenie: Agata Janiszewska .
Ilość Stron: 343 .
Wydawnictwo: Egmont .

Opis Wydawcy:
Gwendolyn ma szesnaście lat, dwoje rodzeństwa, oddaną przyjaciółkę w klasie i lekko dziwaczną rodzinę. Z dnia na dzień dowiaduje się, że jest obdarzona genem podróży w czasie. Drugim podróżnikiem jest niejaki Gideon - bezczelny, arogancki, choć bosko przystojny młodzian, który tajną misję najchętniej zachowałby dla siebie. Ale bez Gwendolyn nie uda mu się misji wypełnić...

Podróże w czasie, niebezpieczeństwa czyhające w najmniej spodziewanym momencie, miłość, która nie zna granic czasu... ta książka cię pochłonie. Dla ciebie również czas przestanie mieć znaczenie. 


"Rubin to początek, lecz i zakończenie."
Rubiny są niezaprzeczalnie piękne. Każdy, kto choć przez ułamek sekundy miał okazję je oglądać, niejednokrotnie przywoływał wspomnienie jego niezwykłego blasku. To tylko najzwyklejszy kamień szlachetny. Piękny, acz zwyczajny. Rubin jest Dwunastką. Rubin zamyka Krąg...warto to wiedzieć. Bo może Ty też jesteś Rubinem. Tylko jeszcze o tym nie wiesz. 


O szesnastoletniej Charlotte Montrose wszystko można powiedzieć, ale nie to, że jest typową nastolatką. Pomijając, zajęcia zdecydowanie nietypowe które wypełniają jej wolny czas, dziewczyna jest nosicielką genu Podróży w Czasie. Od maleńkości, przygotowywana jest do odbycia swojej pierwszej podróży w głąb innego stulecia. Ma wszelkie niezbędne umiejętności, by poradzić sobie nawet w innej epoce. Cała wielopokoleniowa rodzina, czeka na to podniosłe wydarzenie. A gdyby się okazało, że nosicielem genu jest ktoś inny ? Na przykład przeciętna i niczym nie wyróżniająca się, kuzynka Gwendolyn ? Dziewczyna zupełnie nagle i bez żadnego przygotowania odbywa swoją pierwszą czasową podróż. Tą na którą tak czekała Charlotte. Nikt nie chce uwierzyć, że ta niepozorna szesnastolatka, może okazać się Rubinem. A kiedy okaże się, że matka dziewczyny sfałszowała jej datę urodzenia i podstępem trzymała ją z dala od Kręgu, a sama Gwen ma do spełnienia misję u boku bosko przystojnego i aroganckiego młodzieńca, który najchętniej trzymałby się ode niej z daleka, wtedy dopiero zaczną się kłopoty. Tak naprawdę zaczęły się już dawno. Dół jest górą, góra jest dołem.


Każdy gatunek i każda konwencja posiada swoje Perełki, takie które z dumą reprezentują dany gatunek. Ja takie swoje sztandarowe pozycje z każdej konwencji, w szczególności Paranormalnej znalazłam już dawno i naprawdę nie czułam potrzeby by dalej ich szukać. Po pierwszej części Trylogii Czasu, autorstwa uznanej pisarki Kerstin Gier, nie spodziewałam się w zasadzie niczego nowego. "Czerwień Rubinu" była dla mnie tylko kolejną Paranormalną opowiastką, w istnym ich morzu zalewającym rynek literacki. Właściwie, dalej podtrzymuję tą opinię, bo książka zdecydowanie nie jest Perłą konwencji Paranormalnej. Bardzo krzywdzącym zabiegiem, byłoby przypisanie ją do niej. Paranormale mają bowiem utarte ,powoli wyczerpujące się schematy. Nieśmiałą nastolatkę i olśniewającego wampira/ wilkołaka/ zombie/elfa czy Bóg wie kogo jeszcze. Złego brata demona/ anioła/ kusiciela do kompletu. Są wykonania lepsze i gorsze. Więc jak przypisać tak wspaniałą,genialną i nietuzinkową powieść jak "Czerwień Rubinu" jednemu gatunkowi ? Jeżeli Wy, potraficie ją jednoznacznie sklasyfikować, to gratuluję. Dla mnie to zbyt trudne zadanie. 


Brak mi słów, by opisać nawet w setkach zdań wspaniałość tej książki. Każdy element był do samego końca perfekcyjnie dopracowany tak bardzo, że nawet pozornymi bzdurami mogłam zachwycać się w nieskończoność - jak choćby pierwszoosobową narracją, z perspektywy głównej bohaterki, czy niespieszną, niezwykle umiejętnie prowadzoną akcją dzięki której mogłam powoli zatopić się w Rubinową historię i odpłynąć razem z bohaterami. Na fali coraz to nowszych, dziwniejszych i co tu kryć - głupszych pomysłów na konstrukcję Paranormalnego świata, "Czerwień Rubinu" wyróżnia się w ogromnym stopniu i oczarowuje kolejne miliony Czytelników. Mnie także, w każdym calu uwiodła i rozkochała w sobie. Tak wspaniałej powieści jeszcze nie było. Autorka od pierwszej strony zachwyca nas swoim pięknym i czarującym stylem pisania, a także wizją i rozmachem wykreowanego przez nią świata podróżników w czasie. Na próżno szukać tu wampirów, wilkołaków aniołów, czy nawet elfów lub smoków. Mamy do czynienia z na pozór zupełnie normalnymi ludźmi. Tylko czy można być normalnym, w porze obiadu odwiedzając XIX wiek, by za dwie godzinki ucinać sobie pogawędkę z baronową w XVIII ? Trzeba przyznać, że tak niezwykłej wizji jeszcze nie było. 


To książka przesycona nie tylko wartką, a jednocześnie spokojną akcją, ale także przyprawiająca o zawrót głowy emocjami jakie odczuwamy podczas czytania. Napisana lekko i dowcipnie, gwarantuje dzikie wybuchy niepohamowanego chichotu, a także napady szaleńczego śmiechu, podczas których rodzina rozważa wezwanie pogotowia i rozpaczliwie szuka telefonu do jakiegoś dobrego psychiatry. Powieść trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony, którą miałam ochotę wręcz podrzeć wraz z zakończeniem lektury, bo nie wyjaśniło się absolutnie nic co odgrywało znaczącą rolę w tej historii. "Czerwień Rubinu" pochłania nasze myśli w całości i wciąga w swój świat już na zawsze. Po jej skończeniu nie sposób myśleć o niczym innym; za dużo jest pytań, emocji i wahań. 


Bohaterowie to jeden z największych plusów tej książki. Znakomicie skonstruowani, plastyczni i pomimo całej swojej wyjątkowości, na wskroś realistyczni. Tak bardzo, że momentami odczuwałam wręcz fizyczny ból, że nie istnieją. No bo jak to, czy osoba która tak pochłonęła mnie swoją historią i która wzbudziła we mnie całą gamę odczuć, może tak po prostu być przez kogoś wymyślona ? Główna żeńska bohaterka, Gwen niebiosom dzięki, nie jest kolejną mało inteligentną i bezbarwną postacią czekającą na swojego wyśnionego, obowiązkowo nadnaturalnego ukochanego - wręcz przeciwnie ! To dziewczyna z charakterem, która umie i nie boi się postawić na swoim. Jest też zdrowo świadoma własnych zalet, co trzeba przyznać u bohaterek podobnej literatury zdarza się nieczęsto. Bez zabójczego amanta byłoby nudno, dlatego i tutaj  taki się pojawia - jednak wątek miłosny jest tylko pięknym dodatkiem do fabuły, nie zajmuje całego miejsca ani nawet części. Został uroczo wpleciony i wszystko wszystkim, ale cieszę się, że jest - spośród wszystkich tych cudownych i nadzwyczajnych literackich mężczyzn, Gideon cieszy się chyba moją największą sympatią. Odważny, obowiązkowo arogancki, jakżeby inaczej olśniewająco przystojny i dowcipny - te cechy sprawiają, że zachwycam się wszystkim co powie lub zrobi. Moje Panie, odtąd ten młody podróżnik w czasie wypchnie z Waszej świadomości Edwarda, Dymitra, czy nawet (niech stracę !) Adriana bądź Lucjusza. W Waszych snach będzie gościć tylko Gideon. I przyznam, że mi taka wersja odpowiada bardzo. 


"Czerwieni Rubinu" po prostu nie wypada nie znać. Gorąco zachęcam do zanurzenia się w tą niezwykle oryginalną, przekraczającą granice konwencji i po prostu piękną historię, gdy kartki wręcz skrzą się czerwonym blaskiem rubinu. Gdy czas przestaje mieć znaczenie.  

Końcowa Ocena: 6/6. 

niedziela, 18 września 2011

Konkursy Portalu Sztukateria.



Jak widać... zapraszam na konkursy Portalu Sztukater. ;) Dodam także, że serdecznie dziękuję każdej osobie która się do tego przyczyniła, za przekroczoną liczbę 10 000 wejść - uśmiech nie schodzi mi z twarzy, dziękuje jeszcze raz bardzo i planuję zrewanżować się niebawem, pierwszym blogowym konkursem .

Miłego wieczoru !

piątek, 16 września 2011

Recenzja: "Diupa" - Ewa Nowak .

Tytuł:"Diupa" .
Seria: "Miętowa Seria" (Tom I) .
Autor: Ewa Nowak .
Tłumaczenie: -- .
Ilość Stron: 224.
Wydawnictwo: Egmont .

Opis Wydawcy: 
Maj 2005 - Autorka pokazuje nam pół roku z życia rodzeństwa i ich najbliższych, nawet babci, jak dotąd panny na wydaniu. Ta powieść, w której papuga Diupa ma znaczący udział w początkach obiecujących znajomości, rozczuli i rozśmieszy!


"Smutek zamieni Ci w śmiech ". 

Myślę, że na chwilę obecną takiej pisarki, jaką jest Ewa Nowak, nie trzeba nikomu przedstawiać. Przyznaję bez bicia, że zawsze z dystansem podchodziłam do dzieł rodzimych twórców, a książki Polaków są bardzo często przeze mnie wyśmiewane i bezlitośnie krytykowane. Jakkolwiek byłoby to krzywdzące, zawsze uważałam, że nasi rodacy, żywcem nie mogą stworzyć dobrej książki, a udało się to nielicznej grupie szczęśliwców. Również powieści typowo młodzieżowe, nigdy nie były 'moim' gatunkiem w którym czułam się niczym ryba w wodzie - prym wiodły i nadal wiodą w mojej prywatnej statystyce, Paranormalne istoty. Jeden jedyny raz, miałam okazję zetknąć się z twórczością Ewy Nowak i przyznam, że było to spotkanie naprawdę udane. Brakowało mi jednak chęci do zapoznania się z szerszą grupą jej utworów, a powieść którą wówczas czytałam wciąż była przeze mnie traktowana z rezerwą. Bałam się, że to jedna perła, a poprzednie i następne książki Pani Nowak, nie powtórzą jej sukcesu. Teraz jednak przekonałam się, że dzieła tej Autorki, zdecydowanie zasługują na uznanie. A nawet popularna, książka młodzieżowa może okazać się wciągającą i wartą czasu lekturą. 


Wiktor, osiemnastolatek świeżo wyrzucony z sekcji akrobatyki sportowej, dziełem przypadku poznaje Damrokę - pełną optymizmu i energiczną, lekko zwariowaną dziewczynę. Z kolei, jego siostra Wika, zwana przez wszystkich Pysiakowską, gubi się w swoich pragnieniach i wpada w pułapkę uczuć, z których naprawdę ciężko się wyplątać. Tymczasem, w życie obojga wkrada się tajemnicza Papuga, imieniem Diupa. I trzeba przyznać, że sporo namiesza. 


Pierwsza część słynnej Miętowej Serii, namieszała sporo nie tylko na polskim rynku wydawniczym, ale i w moim prywatnym życiu książkoholika, bowiem "Diupa" rzuciła zupełnie inne światło, na kult powieści młodzieżowej, którymi przecież tak pogardzam. Książka Pani Nowak, pozwoliła mi zupełnie inaczej spojrzeć na taką literaturę i uświadomić, jak bardzo różni się ona w dobrym wykonaniu od mojego wyobrażenia. Pierwszą rzeczą, na którą od razu zostaje zwrócona uwaga Czytelnika, jest język i styl pisania, jakim Autorka posługuje się w książce. Na pierwszy rzut oka, widać, że Pani Nowak dysponuje świetnym warsztatem literackim i ma bardzo dobre pióro - co trzeba przyznać,  jest chyba wrodzone, nie nabyte, wszak z umiejętnością pisania człowiek się rodzi. Język w "Diupie" jest niezwykle przystępny, w szczególności dla młodego Czytelnika, przy czym zapisuję ogromny plus Autorce za brak rozmaitych udziwnień, kreowanych na język młodzieżowy, z którymi tak często się spotykałam. Książka nie jest ani trochę przejaskrawiona czy przerysowana, a autentyczna. Opisane wydarzenia spokojnie mogłyby mieć miejsce w życiu każdego nastolatka i zostało to znakomicie przekazane. 


W "Diupie" mamy do czynienia z narracją trzecioosobową, bardzo charakterystyczną i sprawiającą, że uśmiech niejednokrotnie wykwitał mi na twarzy, z tego względu iż uważam, że żadna inna narracja nie oddałaby charakteru poszczególnych bohaterów tak dobrze. Nie jest to powieść przesycona wartką i niezwykłą akcją, ale oddaję sprawiedliwość Autorce, że po tego typu książce, nie należało spodziewać się olśnienia w tym zakresie. Myślę, że w książkach Pani Nowak, to nie akcja ma nas zachwycać, a prawdziwość świata przedstawionego i skrupulatność z jaką go oddała, a czasem może nawet trochę przekształciła. 


Historia opisana w książce nie zachwyca pomysłowością, za to ujmuję optymizmem wręcz tryskającym z każdej strony. Powieść porusza przeciętne, a zarazem ważne dla każdego młodego człowieka problemy, jak choćby pierwszą miłość, pierwsze rozstania, powroty i nadzieję, całą gamę takich nastoletnich uczuć. Jest tutaj jedna bardzo ważna rzecz, na którą najbardziej zwracam uwagę i która jest dla mnie wyznacznikiem lektury udanej - emocje.  Ta książka zapewniła mi wiele bardzo pozytywnych, jak i nieco rzadszych, aczkolwiek równie silnych negatywnych odczuć. Zżyłam się z opowiadaną historią i wszystkimi bohaterami; spod pióra Pani Nowak wyszły nadzwyczaj ciekawe, plastyczne i świetnie skonstruowane postaci. Choć zupełnie zwyczajne, jakby żywcem wyjęte z polskiego liceum, miały w sobie coś co sprawiało, że nie można było wobec nich przejść obojętnie. 


"Diupa" była naprawdę miłym odpoczynkiem, od wszechobecnej konwencji Paranormalnej i Antyutopijnej, które to szybciej niż należałoby się tego spodziewać, zawładnęły rynkiem literackim, a także i mną. Gorąco zachęcam, to zapoznania się z tą barwną i zdecydowanie wychodzącą poza ramy gatunku, pod jaki się ją przypisuję, powieścią. To ciepła i pełna humoru historia o przeciętnej polskiej rodzinie, która może zauroczyć nawet najbardziej wzbraniającego się przed nią Czytelnika. 

Końcowa Ocena: 4,5/6. 


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Egmont,za co serdecznie dziękuję.

środa, 14 września 2011

Recenzja: "Tygrysie Wzgórza" - Sarita Mandanna .

Tytuł: "Tygrysie Wzgórza".
Seria: Nieznana - nie ma planów kontynuacji .
Autor: Sarita Mandanna .
Tłumaczenie: Anna Gralak .
Ilość Stron: 472 .
Wydawnictwo:Otwarte .

Opis Wydawcy:
Koniec XIX wieku, południowe Indie. Nad brzegiem strumienia zjawiskowo piękna Dewi i jej przyjaciel Dewanna beztrosko się bawią. Są nierozłączni niczym ziarenka kardamonu. Kilka lat później Dewi poznaje Maću, sławnego pogromcę tygrysa. Ta chwila zmienia wszystko. Dziewczyna już wie, że nie pokocha nikogo innego. Kiedy w sercu Dewanny budzi się uczucie do Dewi, sprawy przybierają tragiczny obrót...
Pozwól się oczarować porywającej historii miłosnej porównywanej do Przeminęło z wiatrem. Zapierające dech w piersiach opisy nieprzeniknionej dżungli, łagodnych wzgórz i plantacji kawy tworzą egzotyczne tło sagi o sile namiętności i przeznaczenia. Tygrysie Wzgórza to międzynarodowy bestseller, prawa do książki zostały sprzedane do 18 krajów.


"Na szyi rubiny lśniące,
Na kostkach złoto błyszczące". 
Siedzisz nad rzeką. Wsłuchujesz się w krzyk morskich fal, i zachwycasz ich niespotykanym pięknem. Słyszysz też trzepot skrzydeł, kilkunastu czapli . Stworzeń, niechybnie zwiastujących nieszczęście. Złowieszcze ptaki, tworzą wokół Ciebie zamknięty krąg, by za chwilę ponownie wzbić się w powietrze. A Ty Tylko drżysz. Muthawwa. Tak miała na imię, kobieta otoczona przez twory śmierci, drżąca o swoje nienarodzone jeszcze dziecko. Niezwykle piękne i wyjątkowe dziecko. Z chwilą jego narodzin, historia wcale się nie zakończyła. Ona dopiero się zaczęła. 


Południowe, gorące Indie, koniec XIX wieku. Zjawiskowo piękna, Dewi wyrastająca powoli na młodą kobietę, ma wszystko czego tylko można zapragnąć do szczęścia. Dobrze sytuowaną rodzinę, możliwość kształcenia się, urodę, inteligencję, a także serdecznego przyjaciela - Dewannę, z którym są nierozłączni. Po kilku latach, jej sercem zawładnie słynny pogromca tygrysa, Maću. W jednej chwili, jej serce zaczyna bić dla innego i wie, że dla niego będzie biło już zawsze. Tymczasem, Dewanna skrycie darzy uczuciem dziewczynę, przez co sprawy przybierają coraz to gorszy obrót .


Południowe Indie, to zaiste bardzo interesujący kraj i kultura jego mieszkańców, co nie zmienia faktu, że obie te rzeczy były całkowicie mi obce, przynajmniej póki nie sięgnęłam po debiutancką powieść Sarity Mandanny. To moje pierwsze spotkanie z tego typu literaturą i myślę, że na tle wszechobecnych powieści Paranormalnych i Anytutopijnych, wręcz zalewających rynek literacki, "Tygrysie Wzgórza" były bardzo miłą odmianą. Po raz pierwszy, od dłuższego czasu, nie miałam okazji zetknąć się z wampirami, wilkołakami, aniołami, czy też innymi nadnaturalnymi stworami. Narracja w tej niesamowitej książce, prowadzona jest w trzeciej osobie i to kolejna rzecz, zapisująca się na plus dla powieści, bo odróżnia ją od bardzo typowej pierwszoosobowej narracji, w innych. Wszechwiedząca osoba, opowiada nam o wydarzeniach, podzielonych na kilka ksiąg, z  perspektyw różnych bohaterów, skupiających się na każdej osobie i dającej jej swoje pięć minut. To zabawne, że w zasadzie "Tygrysie Wzgórza" są nadzwyczaj schematyczne, a ja oceniam je jako powieść niezwykle  nietuzinkową. Miłosny trójkąt, a nawet historia osadzona w kraju, rządzącym się innymi prawami niż nasz - te elementy nie są niczym nowym, a jednocześnie dla mnie są absolutnym powiewem świeżości. Czyżbym aż tak zatraciła się w Paranormalnej konwencji, że zapomniałam o istnieniu innej literatury ? 


Rzeczą, która wręcz się prosi o docenienie w tej książce, jest niepowtarzalny i oryginalny Indyjski klimat. Opisy przyrody tego kraju i tamtejszej kultury, wspaniale pobudzają wyobraźnię i są niesamowicie sugestywne. Akcja toczy się dosyć wolno, momentami przyśpiesza tempo i to właśnie w "Tygrysich Wzgórzach" pokochałam od pierwszej chwili - tę umiejętnie poprowadzoną akcję, która pozwala Czytelnikowi zatopić się w ten barwny, oryginalny świat i wręcz poczuć unoszący się w pokoju aromat Indyjskiej kawy. Świat wykreowany w powieści, nie jest futurystyczny ani dziwny, bo rzeczywiście tak żyli tamtejsi ludzie, a jednocześnie konstrukcja opisanego społeczeństwa jest zadziwiająca. Momentami, byłam wręcz oburzona niektórymi wzorcami i listą czynów, uważanych za budzące odrazę i nieprzystojące szanującej się kobiecie, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie mogłabym żyć w Indiach. 


Bohaterów, uważam za jeden z plusów tej książki, ale nie zachwycili mnie na tyle, by wychwalać ich pod niebiosa. Nie można im zarzucić nieplastyczności, czy tego, że Autorka źle ich skonstruowała, ale we mnie nie wzbudzili jakiś większych emocji, ani nie zaczęli mi się jawić jako realni, czego bardzo żałuję bo między innymi właśnie to jest dla mnie wyznacznikiem lektury udanej. Jedno muszę przyznać - byli ciekawi i oryginalni, pod naprawdę wieloma względami. Mamy tutaj do czynienia, z bardzo popularnym dla wielu pozycji chyba z każdego gatunku literackiego, trójkątem miłosnym. To bardzo stary i w zależności od wykonania - skuteczny zabieg. Tak chyba rzeczywiście jest, że jesteśmy spragnieni przeżyć, romansów i lubimy zatapiać się w miłosne intrygi książkowych bohaterów. Chociaż wątek miłosny, był tematem przewodnim książki, dla mnie mógłby odegrać mniej znaczącą rolę, albo nawet w ogóle nie istnieć. Z chęcią poczytałabym o samym życiu ludzi w Indiach i samej Dewi, a męscy amanci odgrywali dla mnie mniej znaczącą rolę. Rozumiem jednak z jakim zamysłem Autorka tworzyła tę historię, dlatego nie winię jej za taką  koncepcję. 


Wyznacznikiem dobrej i udanej lektury, są dla mnie właśnie emocje, których tutaj nie zabrakło, ale żałuję, że nie były tak targające i burzliwe jak tego oczekiwałam. Nie czytałam tej powieści  beznamiętnie, ale nie zanosiłam się śmiechem, nie płakałam ani nie wyłam z rozpaczy. I żałuję, bo gdyby uzupełnić "Tygrysie Wzgórza" o sporą dawkę ogromnych emocji, stałaby się ona niemalże lekturą idealną. 


Pomimo tych niedociągnięć, gorąco zachęcam do zapoznania się z tą historią. Warto podczas czytania poczuć południowe słońce na twarzy, usłyszeć trzepot tysięcy skrzydeł i pozwolić oczarować się tej pięknej i specyficznej historii. 

Końcowa Ocena: 4/6.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Otwarte,za co serdecznie dziękuję.

piątek, 9 września 2011

Recenzja: "Ludzie na Walizkach: Nowe Historie" - Szymon Hołownia .

Tytuł: "Ludzie na Walizkach . Nowe Historie" .
Seria: "Ludzie na Walizkach" (Tom II) .
Autor: Szymon Hołownia .
Tłumaczenie: --.
Ilość Stron: 250 .
Wydawnictwo: Znak .

Opis Wydawcy:
To książka, która powstała na podstawie programu pod tym samym tytułem, który Szymon Hołownia prowadzi w Religia.tv. Rozmawia z ludźmi w sytuacjach granicznych - doświadczonymi przez chorobę, śmierć kogoś bliskiego lub inne trudne przejścia. Część z nich znana jest z mediów, jak Maciej Kozłowski czy Ewa Komorowska, inni toczą swoje zmagania z dala od blasku fleszy. W każdym jednak przypadku ich opowieści są autentyczne i poruszające. Uświadamiają nam, jak wielkim darem jest życie i zdrowie i jak niewiele trzeba, aby ten dar utracić. Szymon Hołownia prowokuje, pyta o bunt wobec Boga, o to, jak w ogóle można pogodzić się z takimi doświadczeniami. Odpowiedzi, które słyszy, mogą nas wiele nauczyć.


Cierpienie, ból i optymizm w walizce. 

Chyba większość z nas, jak to się mówi, żyje chwilą. Niewiele jest takich osób, zwłaszcza tych młodych, wybiegających  myślami naprzód,szczegółowo planujących przyszłość, ani snujących rozważania o życiu, śmierci i czy jest możliwe by taka strata dotknęła nas w ciągu najbliższych lat. Teraz wydaje mi się, że może warto na moment przystanąć, odetchnąć i trochę inaczej spojrzeć na świat. Cieszyć się chwilami, ale też wykształcić w sobie pewnego rodzaju świadomość. Większa część społeczeństwa, codziennie ogląda telewizję, wiadomości, programy informacyjne. Tyle się słyszy i mówi o katastrofach, morderstwach, tragediach i wypadkach. Wystarczy pół godziny oglądania takiego programu, a mamy podstawy scenariusza filmu katastroficznego, czy kryminału na miarę Agathy Christie. Rzadko myślimy o tym, że takie wydarzenia mogą dotknąć także nas i naszych bliskich. To mało optymistyczna, ale jakże prawdziwa wersja. Bo tego co przyniesie jutro nie wie nikt, a zwłaszcza my sami. 


Szymon Hołownia jest dosyć znaną osobą medialną, której postać nie jest mi obca - choć nigdy nie zagłębiałam się w nic co jest z jego osobą związane, zdarzało mi się oglądać programy które prowadził, czy czytać teksty jego autorstwa. "Ludzie na Walizkach" to moje pierwsze spotkanie z jego twórczością, w sensie szeroko rozumianej literatury, choć dość nietypowej, zdecydowanie różniącej się od tego co zwykle czytam; mamy tu do czynienia z zapisem rozmów z tytułowymi ludźmi na walizkach - i tutaj niestety dopatrzyłam się uchybienia, bowiem tytuł sugeruje nam coś zupełnie innego aniżeli otrzymujemy. To nie są historie ludzi z miesiąca na miesiąc zostających bez dachu nad głową i środków do życia, a historie o których bardzo wiele się słyszy i mówi - ciężkie choroby, rozstania , molestowanie seksualne. Szymon Hołownia jest tytułowany Autorem książki, a ja po przeczytaniu pierwszego wywiadu , miałam co do tego mieszane uczucia. O Autorze możemy chyba mówić, gdy dana osoba stworzyła całą konstrukcję świata przedstawionego, powołała do życia nowych bohaterów, wzbudziła w odbiorcy emocje, a nie człowiek który zadał parę prostych pytań, nieprawdaż ? A jednak, na to zaszczytne miano twórcy, Pan Hołownia chyba zasługuje, a już z pewnością należy mu się etykietka dobrego dziennikarza. Wszak,dobre  pytania w wywiadzie to klucz do sukcesu, bo od tego bardzo wiele zależy. Te w "Ludziach na Walizkach" są w ciekawej formie, zmuszają do myślenia a niekiedy i prowokują. I przede wszystkim, poruszają istotne kwestie i skłaniają do zastanowienia się nad nimi. Jedno niestety bardzo rzuca się w oczy - mianowicie to, że Autor jest człowiekiem wiary chrześcijańskiej. I to tylko moje subiektywne  wrażenie, ale momentami wydawało mi się, że on tą wiarę wręcz odbiorcom narzuca, a nawet zakłada, że większość społeczności to katolicy. Tak jest w istocie, ale nie każdy kto sięgnie po tę lekturę, z założenia musi być chrześcijaninem. Mnie osobiście taka koncepcja bardzo się nie podobała.


"Ludzie na Walizkach" to moje pierwsze spotkanie z tego typu historiami spisanymi w formie książkowej, i niestety nie na tyle pozytywne bym stale zaczęła sięgać po ten typ literatury. Pierwszą rzeczą jest to, że nie wszystkie historie opisane w książce mi się podobały. W żaden sposób nie oceniam ich bohaterów, którzy są ludźmi z krwi i kości, a jednak bywało tak, że dana tematyka nie przypadła mi do gustu. Wszyscy którzy przeczytali tę książkę obiecywali Czytelnikom, całą gamę emocji i ja ich doświadczyłam, ale niestety nie przy każdym wywiadzie. Niektóre wzbudzały we mnie ogromne emocje, wywoływały łzy wzruszenia, czy cichy śmiech, a najważniejszą z tych rzeczy jest nadzieja. Po niektórych fragmentach przepełniała mnie całą i nie ma to nic wspólnego z wiarą katolicką - to jak można dążyć do spełnienia marzeń i szczęścia, pomimo przeciwności losu, było dla mnie wręcz niesamowite i podczas lektury napawało wielkim optymizmem. Natomiast niektóre historie czytałam zupełnie beznamiętnie, chwilami nawet przysypiając. Książka miała bardzo duże wahania, bo po chwili ocknięcia się z sennego letargu, można było natknąć się na dawkę niezwykłych emocji i wzruszeń. 


Rzeczą która bardzo mi się w całej książce podobała, była autentyczność która była wręcz jej sztandarem. Wszystkie historie, nawet te przy których czytaniu nie doświadczyłam niczego, były autentyczne, prawdziwie i trochę zatrważająco realne. Tutaj nie można było uciec w świat fikcji literackiej i fantastycznych bohaterów, tylko trzeba było zmierzyć się z prawdziwym życiem, czymś co spotkać może, lub już spotkało każdego. 


Pomimo tych drobnych wad, "Ludzie na Walizkach" byli naprawdę wciągającą i interesującą lekturą. Nie taką jak wszystkie inne, a jednocześnie bardzo prostą i zwyczajną. Zachęcam do zapoznania się z nią,bo nawet jeśli nie wniesie do Waszego życia niczego nowego, to zagwarantuje miło spędzone chwile, a może i pocieszenie, powodowane świadomością, że nie jesteśmy ze swoimi problemami sami. 


Końcowa Ocena: 4/6.


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Znak,za co serdecznie dziękuję.

środa, 7 września 2011

Recenzja: "Atrofia" - Lauren DeStefano .

Tytuł: "Atrofia" .
Seria: "Chemiczne Światy" (Tom I) .
Autor: Lauren DeStefano .
Tłumaczenie: Magdalena Rychlik .
Ilość Stron: 317 .
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka .

Opis Wydawcy:
Dzieci poczęte naturalnie są niedoskonałe. Dlatego - żeby stworzyć idealnych ludzi - ruszyła produkcja embrionów bez najmniejszych wad genetycznych. Ale tylko pierwsze pokolenie to okazy zdrowia; potomkowie perfekcyjnych ludzi umierają w wieku dwudziestu paru lat. W tym ponurym świecie dziewczęta zmuszane są do poligamicznych małżeństw, by zapewnić przetrwanie gatunku. Rhine, Jenna i Cecily trafiają do ekskluzywnej rezydencji w gaju pomarańczowym, gdzie wszystkie poślubia młody syn właściciela. Serce Rhine bije jednak dla Gabriela, młodego Służącego, który zaryzykuje wszystko, by pomóc jej odzyskać wolność. Dziwaczny świat luksusu i piękna, skrywający mroczne sekrety, rozciąga swoje macki, wabi dziewczęta iluzją. Lecz widmo śmierci wciąż krąży wokół nich, niepogodzonych z losem. Liczą na cud, a każdej z czymś innym się kojarzy prawdziwe życie.

"Najzimniejszy dzień w Piekle".
Każdy ma inną wizję miejsca zwanego Piekłem. Zazwyczaj kojarzy się on z miejscem, gdzie króluje grzech, a ogień piekielny pożera z zawrotną prędkością nieszczęśników, którzy dopuścili się odrażających występków w swoim życiu na Ziemi. Tak właśnie powinno być. Ale dla niektórych, Piekło to luksusowy salon, wypełniony rozmaitymi dobrami, aromatem pomarańczy, gdzie na obitych skórą fotelach zasiadają olśniewający koneserzy damskiej urody. Widmo śmierci zatoczyło krąg nad wytwornym pałacykiem, gdzie zwabione iluzją i obietnicą lepszego życia młode dziewczęta, zawierają poligamiczne małżeństwa i decydują się na życie wypełnione zabawą, śmiechem i dostatkiem, ale... bez wolności. Już nigdy nie zobaczą swoich domów, swoich rodzin, nie zasmakują ponownie życia jakie dotychczas wiodły. Ludzie z przerażającą dokładnością znają datę swojej śmierci. Są ludźmi idealnymi, wytworzonymi w laboratorium. Mają przed sobą tylko kilkanaście, czasem nawet kilka lat życia. To tak niewiele. Lubią słuchać historii o siedmiu kontynentach i wyobrażać sobie dzikie zwierzęta na Afrykańskiej sawannie. Trzecia wojna światowa zniszczyła wszystko. Pozostali tylko oni. A dni w Piekle bywają zimne.  Czy tak będzie wyglądać  nasza przyszłość ? 


Ile jeszcze potrzeba Antyutopii, by wyczerpała się konwencja ? - To pytanie zadaje sobie niezmiennie, gdy tylko sięgam po kolejną powieść opatrzoną tą etykietką. I szczęśliwym zrządzeniem losu, zawsze trafiam na książki, które możnaby obdarzyć mianem pereł gatunku. Pomijając  swego rodzaju schematyczność, charakterystyczną dla danej konwencji, każda z powieści Antyutopijnych jest nietuzinkowa i oryginalna. Każdy Autor kreuje własną, mniej lub bardziej wiarygodną wizję nowego społeczeństwa, a ja zastanawiam się czy Lauren DeStefano, w swoim debiucie "Atrofia" nie zrobiła tego najlepiej. 


Rhine, Jenna i Cecily to trzy zupełnie różne młode dziewczyny, możnaby rzec, że nastolatki.Ale czy to wyrażenie kojarzące się z radosnymi dziewczynami, podjadającymi pizzę, malującymi paznokcie i plotkującymi o chłopcach, jest adekwatne na tyle by określić nimi osoby tak doświadczone przez życie jak główne bohaterki ? Dziewczęta żyją w ponurym, niespokojnym świecie, gdzie po zmroku zjawiają się łowcy takich jak one - ładnych, zgrabnych młodych kobiet, które są następnie wywożone do ekskluzywnych posiadłości bogaczy, biorących sobie je za jedne z wielu żon. Taki los spotyka szesnastolatkę, z ubogiej rodziny, dla której starszy brat jest całym światem, który po śmierci rodziców próbuje sobie poukładać na nowo, piękną Rhine. Do gaju pomarańczowego trafiają też, trzynastoletnia, spragniona uczuć Cecily i oschła, tajemnicza Jenna. Ich mąż, Linden jest dobrym i szanowanym człowiekiem, żeniącym się z nimi, jeszcze za życia dawnej żony. Kocha także te obecne, a one również darzą go uczuciem. Wyłączając Rhine. Jej serce bije dla Gabriela, młodego służącego. Który zrobi wszystko by pomóc jej odzyskać wolność. 


"I tak się właśnie kończy świat,
Nie hukiem ale skomleniem. " 


Na księgarnianych półkach wręcz piętrzą się stosy historii, opowiadających o przyszłości na ruinach dawnego świata i zaliczających się do słynnej konwencji Antyutopijnej, która z resztą chwilami, zdobywa chyba większą popularność niż Paranormal Romance. Każda z wizji nowego społeczeństwa jest na swój sposób interesująca, a niekiedy także fascynująca i szokująca. Wiele z tych wizji nigdy najprawdopodobniej nigdy nie zostanie zrealizowanych - Autorów widać poniosła wyobraźnia, bo niektóre z opisanych przez nich rzeczy, są po prostu niemożliwe do wykonania. Są też takie dzieła, przez które boimy się na myśl o przyszłości. Zalicza się do nich między innymi "Atrofia" której Autorka, moim zdaniem, zaczyna już doganiać słynną Suzannę Collins. 


W "Atrofii" mamy do czynienia z narracją w czasie teraźniejszym - i co trzeba przyznać - bardzo typową dla tego rodzaju powieści. Ja jednak szczerze się z niej ucieszyłam, odkąd przeczytałam pierwszą stronę tej niesamowitej książki, bo sposób narracji nadaje historii niezwykły i bardzo szybki, wręcz przyprawiający o zawrót głowy przebieg. Książka jest przesycona wartką, niekiedy szokującą akcją, a wszystkie wydarzenia następują kolejno po sobie z taką szybkością, że nie nadążamy z przewracaniem kartek . Historia jest pozornie prosta, a zarazem złożona, bo jest to cała konstrukcja świata jaki stworzyła Lauren DeStefano. Wszystkie elementy są dopracowane, a fabuła złożona i pięknie skonstruowana. Autorka ubrała swój pomysł w niezwykle barwne słowa, podsyłające Czytelnikowi tak sugestywne obrazy, że zaczynają mu się jawić jako realne. Świat wykreowany w "Atrofii" jest fascynujący, a zarazem bezlitosny i okrutny. Twórczyni nie szczędzi nam brutalnych opisów czy krwawych scen. Najbardziej przerażająca jest chyba jednak przemoc psychiczna jakiej doświadczają bohaterowie , a także konstrukcja nowego Społeczeństwa i sposób myślenia takich ludzi . Brak mi słów, by opisać jak wielkie wrażenie wywarła na mnie ta książka i jak wielkie wzbudziła we mnie emocje. Życzę każdemu Czytelnikowi,takiego przywiązania do bohaterów i przeżywania wraz z nimi każdego zdarzenia, jakiego ja doświadczyłam czytając "Atrofię" . Spodziewałam się w tym przypadku wyciskacza łez, ale zadziwiające były dla mnie powody z jakich  się one polały. Nie, ze wzruszenia, smutku czy radości, a po prostu z szoku jakie wywołały we mnie niektóre wydarzenia. I myślę, że w każdej osobie która po nią sięgnie, "Atrofia" wywoła prawdziwą emocjonalną burzę. 


Bohaterowie, to kolejny element, zapisujący wielki plus tej historii. Plastyczni, świetnie skonstruowani i co ważniejsze, prawdziwi. Zdolni do odczuwania emocji, tętniący nimi i od pierwszej chwili rozkochujący w sobie odbiorcę. Również pełnokrwiści i absolutnie niejednoznaczni, budzący skrajnie różne i bardzo zawiłe uczucia. Ciężko ich zaszufladkować jako postacie dobre, lub złe. Może po prostu są i takie i takie. Tak jak w życiu. Główna bohaterka zdecydowanie różni się od wszystkich innych, w tego typu literaturze. Ciężko w zasadzie ją gdzieś ulokować, bo nie do końca można ją sklasyfikować jako biedną, zagubioną dziewczynę. A jednocześnie ma wszystkie te cechy. I jednocześnie jest silna, niebojąca się walczyć o siebie i swoich bliskich, a przede wszystkim o wolność. To w tej książce motyw przewodni, przewijający się na jej stronach niejednokrotnie. Wolność to skarb, a ja po lekturze "Atrofii" zaczęłam ją naprawdę doceniać. Bo w każdej chwili można ją stracić. 
Gorąco zachęcam do zapoznania się z tą nietuzinkową, barwną i skłaniającą do refleksji  powieścią o losach trzech niezwykłych kobiet. Każdej prawdziwe życie kojarzy się z czymś innym. A Wam ? Dla jednych to nie przebrane zasoby pieniężne i rezydencja w gaju pomarańczowym. Dla innych rodzina. A jeszcze dla innych po prostu wolność. Może warto zastanowić się czym jest dla nas. 


Końcowa Ocena: 6/6. 


***
Małe słówko ode mnie: Ostatnio większość recenzji z moich zakupów własnych - jak ja kocham Pocztę Polską ! A liczyłam, że dzisiaj przyjdą książki, natomiast przyszło jedynie pismo z Banku i reklamówka wózków dziecięcych. Także na razie recenzje moich własnych pozycji, bądź też wcale, bo wiadomo - szkoła... Póki co ślęczę nad matematyką, w głowie mi wiruje i odliczam dni do kolejnych wakacji ! 

wtorek, 6 września 2011

Recenzja: "Rodzina Wenclów: Wspólnik" - Lena Najdecka .

Tytuł: "Rodzina Wenclów: Wspólnik" .
Seria: "Rodzina Wenclów - Trylogia" (Tom I) .
Autor: Lena Najdecka .
Tłumaczenie: --.
Ilość Stron: 470.
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica .

Opis Wydawcy:
Warszawska kancelaria Wencel, Zagajewicz i Zybert dostaje intratne zlecenie. To świetny interes, pewna sprawa" - namawia Pawła Wencla jego wspólnik. " Bylibyśmy głupcami, gdybyśmy tego nie wzięli! Jednak Pawła nie opuszcza uczucie niepokoju. Niby od lat prowadzi ze swoim przyjacielem dobrze prosperującą firmę prawniczą, powinien mieć do niego bezgraniczne zaufanie... Dlaczego więc intuicja podpowiada mu co innego? Czyżby fatalnie układające się ostatnio stosunki z żoną zaburzały jego jasność widzenia i zdolność rzeczowej oceny sytuacji? I właściwie dlaczego stała się ona tak oziębła? Rodzina Wenclów to bezkompromisowa satyra na obyczajowość formującej się polskiej klasy średniej, pełna celnych obserwacji socjologicznych. Nowe gatunki ewolucyjne takie jak toksyczne szefowe czy podłe, biurowe kanalie, walczą o przetrwanie w swoich naturalnych środowiskach - kancelariach prawniczych, agencjach reklamowych i dużych korporacjach. Ta trzytomowa saga, opowiadająca o rodzinie, która sowicie dorobiła się na uwłaszczeniu nomenklatury, rozpoczyna się w 2006 roku, na tle rządów ówczesnej koalicji i specyficznej atmosfery tamtych czasów, swoistego "polowania na czarownice". Fascynująca intryga trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.


Mieszanka komizmu, tragedii i nudy, czyli piekiełko czytelnicze. 

Od zawsze interesowałam się prawem, różnymi zagadnieniami w tym zakresie, co prawda w niewielkim stopniu,ale jednak. Nie marzę o zrobieniu w tym zawodzie kariery, mimo to liczyłam, że "Rodzina Wenclów" odsłoni przede mną kulisy pracy przeciętnego pracownika kancelarii adwokackiej. Liczyłam na dynamiczną, porywającą i tryskającą ironią powieść, która zagwarantuje mi mile spędzony czas. W zamian za to, otrzymałam mdłą, nieciekawą i zatrważająco patetyczną historyjkę, spłodzoną przez debiutującą, polską pisarkę - Lenę Najdecką. 


W Warszawskiej, dobrze prosperującej kancelarii, Wencel, Zagajewicz oraz Zybert otrzymują nowe, kuszące zlecenie. Wspólnicy wzajemnie przekonują się o korzyściach i zagrożeniach płynących z podjęcia się nowego zadania, a nieszczęsnego Pawła dręczy niepokój o swoje zaburzone relacje z żoną, która stała się nad wyraz nieprzystępna i do tego jeszcze intuicja biednego faceta szwankuje, bo podpowiada mu co innego niżby od niej oczekiwał. Przyznam, że opis to jeden z największych plusów tej książki. Gdy tylko na niego wpadłam, miałam ogromną chęć do sięgnięcia po najnowszą pozycję Pani Najdeckiej. Oczekiwałam zupełnie czegoś innego, niż to co zostało mi zaserwowane. I za co podziękowałam. 


Przeczytałam w życiu naprawdę sporo książek. Dobrych, złych, wspaniałych, tandetnych, zamerykanizowanych, do bólu nudnych i patetycznych, ale "Rodzina Wenclów" zdecydowanie bije na głowę je wszystkie. Nigdy nie zetknęłam się z tak bezsensowną i źle napisaną historią. Opis tejże powieści, to zwyczajny stek bzdur, wysmażony przez żądnych chyba pieniędzy redaktorów, wszak nie ma w nim ani krzty prawdy. Akcja, to istny ślimak, ale taki jeszcze maleńki, który z trudem przelezie jeden, góra dwa centymetry. Wszystko rozkręca się obrzydliwie powoli, a akcja nie przyśpiesza nawet na chwilę. Osobiście, podczas lektury zasnęłam co najmniej dwa razy, a następnie żałowałam, że w ogóle się obudziłam, bo koniec snu zwiastował dalszy ciąg udręki z dziełem Pani Najdeckiej, w roli głównej. Fabuła jest według mnie niedopracowana, a wątek kryminalny którego oczekiwałam, został absolutnie zgnieciony i niewykorzystany. Być może, Autorce brak talentu do takiego elementu i w pełni to rozumiem, w końcu nie każdy może być Agathą Christie. Ale na litość boską, wtedy się nic nie pisze, a nie wypisuje bzdury jak potłuczona ! Kiedy czytałam tę historię, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Autorka była po prostu pijana gdy to pisała. Bo czy można stworzyć coś tak niespójnego, niedopracowanego i w każdym calu beznadziejnego, a potem jeszcze uważać to na tyle dobre by mogło zostać wydane, będąc trzeźwym ? Książka jest zupełnie pozbawiona klimatu, zabrakło mi także tej nuty ironii której oczekiwałam. Ta powieść miała tryskać humorem i ostrym dowcipem, a tryska jedynie nudą. 


Bohaterowie, to kolejny ogromny minus tej książki. Zamiast pełnokrwiści i interesujący, wszyscy bez wyjątku, są nieciekawi, mdli, kiepsko skonstruowani, patetyczni,a Lena Najdecka popadła w jakieś niezrozumiałe dla mnie skrajności, tworząc sylwetki głównych bohaterów, bo byli w każdą stronę koszmarnie przerysowani, rzekłabym nawet, że karykaturalni. Co najgorsze - postaci z "Wspólnika" nie wzbudzają w Czytelniku żadnych, ale to żadnych emocji. Pół biedy, gdybym zapałała do nich nienawiścią,czy innym równie burzliwym uczuciem,  ale ja po prostu traktowałam ich zupełnie beznamiętnie. Dla mnie mogliby nie istnieć. 


Kiedy dobrnęłam do ostatniej strony tej bezdennej, nudnej opowiastki, niemalże płakałam z radości. I to były chyba jedyne emocje towarzyszące mi przy lekturze, bo wcześniej nie doświadczyłam żadnych. Ja wszem i wobec odradzać będę "Rodzinę Wenclów", bo dla mnie ten twór nie powinien być nawet określany mianem literatury. Być może, sięgnę jeszcze kiedyś po coś autorstwa Pani Najdeckiej, dam jej szansę i zobaczymy. W końcu można mieć nieudany start. Ale z pewnością nie będzie to żadna część tej okropnej serii. 


Końcowa Ocena: 1/6.


Książkę otrzymałam od Instytutu Wydawniczego Erica,za co serdecznie dziękuję.

sobota, 3 września 2011

SZTUKATERIA, poszukuje osób chętnych do współpracy + drobne sprawy.

Jak widać na załączonym obrazku. ;)

Jak tam rok szkolny ? :) Żyjecie ? Ja zdecydowanie i z całą mocą mówię NIE i nie wyobrażam sobie przyszłego tygodnia za murami szkoły. No, ale cóż.... w związku z tym, recenzje znając życie również będą się ukazywać później... damy radę ! ;**

Udanego weekendu, życzę ! (Ja spędzę go z herbatą, książką i świętym spokojem )

czwartek, 1 września 2011

Recenzja: "Inne Okręty" - Romuald Pawlak.

Tytuł: "Inne Okręty" .
Seria: Nieznana .
Autor: Romuald Pawlak .
Tłumaczenie: --.
Ilość Stron: 368 .
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica .

Opis Wydawcy:
Barwna, pełna przygód i niebezpieczeństw opowieść, w której bohaterowie walczą o wolność i miłość w świecie, gdzie nie wszystko jest tak oczywiste jakby się mogło wydawać... Pierwsza próba podboju państwa Inków kończy się klęską. Francisco Pizarro pada w bitwie pod Saran, a konkwistadorzy zostają krwawo odparci. Nieliczni Europejczycy osiedli na wybrzeżu, ale Inkowie okazali się zdumiewająco odporni na pokusy zachodniej cywilizacji i próby nawracania. Z Hiszpanii wyrusza potężna armada, by zniszczyć wrogów i rozstrzygnąć, kto będzie panował nad tą częścią Nowego Świata. Pedro de Manjarres, kapitan hiszpańskiej karaweli, ma szczególne powody, by się tej wojny obawiać. W jednym z inkaskich miast pozostawił swoją ukochaną, Indiankę Asarpay. Wojna może bezpowrotnie ich rozdzielić. Razem z armadą wyruszają rządni bogactw i przygód polscy szlachcice...


Rzuć i sprawdź jak daleko poleci !

Są takie książki, po których przeczytaniu z emocji brakuje nam tchu i o których nie zapomnimy nigdy. Są też takie z którymi spędziliśmy miło czas, a które nie zostaną na dłużej zapisane w naszej pamięci. Są wreszcie pozycje, które mamy ochotę skazać na śmierć przez podpalenie, a w najlepszym razie rzucić nimi i sprawdzić jak daleko polecą. Do ostatniej kategorii, zaliczają się według mnie "Inne Okręty" autorstwa uznanego, nie mam zresztą pojęcia za co, pisarza, Romualda Pawlaka. Rzeczą oczywistą jest, że sam fakt iż Pan Pawlak jest polskim twórcą, raczej zniechęci mnie do lektury. Naprawdę rzadko zdarza się, by rodzimi pisarze zaskarbili sobie moją sympatię, a teraz spotkało mnie kolejne już wielkie rozczarowanie. Przez takie książki jak ta, mam ochotę nigdy więcej nie oglądać tworów Polaków, nie słuchać o nich, a najlepiej by w ogóle zniknęły z powierzchni Ziemi. Płytkie szufladkowanie ? Być może, jednak zapraszam do przeczytania choć kilku rozdziałów tejże książki, a przekonacie się na własnej skórze jak potwornie grafomańskie dzieło może stworzyć człowiek .


Francisco Pizarro poległ w słynnej bitwie pod Saran, Europejczycy prowadzący krwawe utarczki z Inkami, aż wreszcie Hiszpan, Pedro de Manjarres, kapitan karaweli, obawia się wojny, ponieważ w inkaskim mieście pozostawił ukochaną Asarpay, Indiankę. Ach, wojna może rozdzielić tych dwoje, cóż za nieszczęście... tylko tyle musicie wiedzieć. I to już rzuca cień, na tę straszną powieść, bowiem miast, bitew i kochanek jest od jasnej cholery, a ja sama ledwo się w tym wszystkim odnalazłam. Czytając te książkę towarzyszyło mi nieustanne wrażenie, że oglądam jedną z brazylijskich telenoweli. Czyżby Autor obejrzał ich trochę za dużo i nieświadomie przenosił zaczerpnięte wzorce na swoją powieść ? 
Pierwszą i jedną z najgorszych rzeczy w "Innych Okrętach" jest trzeciosobowa narracja, która jest zwyczajną zagładą dla tej książki i być może narracja z innej perspektywy byłaby małym światełkiem w tunelu. Akcja, to jedno wielkie okropieństwo, albowiem dłuży się nie miłosiernie. Czy ktoś oglądał sławetną Modę Na Sukces ? W tymże serialu, zanim rozwikła się jedna sprawa, zanim nieszczęśliwi kochankowie odkryją, że wcale nie są spokrewnieni i rzucą się w ogień namiętnej, dzikiej miłości, przeleci dobre kilkadziesiąt odcinków. Tak jest i tutaj, akcja rozkręca się z prędkością niedorozwiniętego ślimaka, a co gorsza, przez ten cały czas miałam ochotę zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić. Gdyby wydarzenia wprowadzające Czytelnika do wykreowanego świata były interesujące, możnaby w ostateczności Autorowi wybaczyć. Kiedy jednak już dojdzie do jakiegoś wydarzenia które od biedy można uznać za w miarę ciekawe, jest ono kompletnie położone. I oto promyk nadziei gaśnie. Autor absolutnie nie poradził sobie z opisami scen batalistycznych, a to na co liczyłam sięgając po lekturę - brutalność, wojna i morze krwi, zostało podane w najmniejszej z możliwych, dawce. Na litość boską, toż to nie kolejna książka dla ośmiolatek ! Tej książce między innymi tego było, moim zdaniem trzeba - dozy brutalności, scen walk, także tych na morzu i nieustającej, porywającej akcji. Oczywiście wszystkich tych elementów, o zgrozo - zabrakło. Gdyby nie pojawił się jeden, no dobrze; dwa, możnaby stwierdzić, że nie jest źle. Ale brak jakiegokolwiek punktu zaczepienia, choć jednego mocnego punktu, to już istna groteska i zakrawa na kpinę. 


Bohaterowie, wszyscy bez wyjątku są absolutnie tragiczni, patetyczni, mdli i bezpłciowi. Dla mnie mogłyby zastąpić ich drewniane kukły, nie zauważyłabym różnicy. Żadne ich działanie nie było poparte racjonalnymi argumentami, nie wspominając o tym, że uważam ich za niezdolnych do przeżywania ludzkich emocji. Spod pióra Romualda Pawlaka, nie wyszły pełnokrwiste i fascynujące postacie, a mętne i bezkształtne pod każdym względem,twory. 


"Inne Okręty"  czytałam absolutnie beznamiętnie, bez jakichkolwiek odczuć czy emocji. Odliczałam jedynie czas do jej skończenia i odkładałam na półkę kilkanaście razy, by wreszcie raz na zawsze zakończyć te katorgę i wydać okrzyk radości powodowany ukończeniem książki. Tego właśnie bardzo żałuję, tego, że nie dane było Czytelnikowi przeżyć emocji, wczuć się całym sobą w bohaterów. Gdzie pełna grozy i akcji historia o morskich bitwach ? 


Moja subiektywna ocena, prezentuje się tak a nie inaczej, więc ja absolutnie odradzam sięgnięcie po tę książkę. Niezależnie od oczekiwań i priorytetów, rozczarujecie się. Choć, przyznać trzeba, że powieść jako lekarstwo na bezsenność jest lekiem wprost wybornym i powinna być sprzedawana w aptekach. Może tworzeniem takich leków, powinien zająć się Autor ? Niech leżą na aptekarskich półkach, niech je kupują młode matki i panie po siedemdziesiątce, uskarżające się na brak snu. Ale niech te leki, nie udają porządnych książek, bo zdecydowanie nimi nie są.


Końcowa Ocena: 1/6.


Książkę otrzymałam od Instytutu Wydawniczego Erica,za co serdecznie dziękuję. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...