środa, 30 listopada 2011

Recenzja: "Pretty Little Liars. Bez skazy" - Sara Shepard.

Tytuł: "Pretty Little Liars. Bez skazy".
Seria:"Pretty Little Liars" (Tom II).
Autor: Sara Shepard.
Tłumaczenie: Mateusz Borowski.
Ilość Stron:315.
Wydawnictwo: Otwarte.

Opis Wydawcy:
Śledztwo w sprawie zniknięcia Alison przybiera nieoczekiwany obrót. Do Rosewood powraca Toby, który jest jak czarny kot - zawsze zwiastuje kłopoty. Aria, Emily, Spencer i Hanna tracą grunt pod nogami. Dziewczyny muszą połączyć siły, ale czy potrafią sobie zaufać?



Po prostu Rosewood.


"Ranisz mnie, więc i ja cię zranię."


Jakie jest najstraszniejsze miejsce w caluteńkim Rosewood ? Pole kukurydzy ! Szczególnie gdy gnasz przez nie na łeb, na szyję, bo pewien przesympatyczny, acz szczycący się mroczną przeszłością osobnik, postanowił uraczyć Cię swoimi zwierzeniami. I powiedział dużo. O wiele za dużo. Warto wspomnieć, że wracaliście z hucznej imprezy. Poudawałaś trochę, że to wszystko niezmiernie Cię bawi,  wypiłaś kilka łyków szampana, zaczęłaś przedzierać się przez tłum w poszukiwaniu  przyjaciółek. Tylko czy rzeczywiście powinnaś je tak nazywać ?  Pokłóciłaś się z Arią, która... robi coś, czego nigdy nie powinna robić przyjaciółka. Pobiegłaś do toalety, w której Hanna wymiotowała tak, że dusza niemal z niej ulatywała.  Minęłaś Mayę, z którą łączy Cię powoli wymykający się spod kontroli romans. Dziwne ? Być może. Ale to po prostu... po prostu Rosewood. 


Podobno inspiracją do stworzenia  bestsellerowej serii "Pretty Little Liars" stały się dla Autorki jej wspomnienia z czasów szkolnych. Będąc już po lekturze dwóch pierwszych części, powiem krótko : Jeśli jej nastoletnie życie przypominało choć trochę codzienność wykreowanych przez nią bohaterek, to współczuję szczerze i z całego serca. A równocześnie zazdroszczę i myślę, że niejedna z nas, zmęczonych szarą szkolną codziennością, chciałaby na jeden dzień zamienić się z Arią, Spencer, Emily i Hanną. O ile pierwszą częścią cyklu byłam zachwycona, o tyle z kolejnymi wiązałam sporo obaw. Na nic nie przyda mi się wspaniały tom pierwszy, jeżeli kolejne będą - mówiąc delikatnie - beznadziejne. Wystarczyło jednak, że przeczytałam pierwszą stronę tej fantastycznej powieści i już wiedziałam: "Bez Skazy" jest w każdym calu tak genialna jak jej poprzedniczka. Ośmielę się nawet twierdzić, że pod wieloma względami ją przewyższa. To naprawdę  solidna, przemyślana i nietuzinkowa literacka robota. 


"Wiem o wszystkim. Mogę cię ZNISZCZYĆ.
A. " 
Do pozornie spokojnego miasta  powraca Toby - czarujący, a zarazem niebezpieczny chłopak, mający z głównymi bohaterkami  wiele wspólnego - on także ma sekrety. Sekrety które nigdy nie powinny ujrzeć  światła dziennego i nie tylko on ma w tym interes, bo... to ich wspólny sekret, wspólne kłamstwa.  Na chłopaka spadają podejrzenia, a śledztwo w sprawie zabójstwa Alison przybiera zupełnie nieoczekiwany obrót. To jednak nie koniec kłopotów - dziewczyny nie potrafią sobie zaufać, każda z nich musi mierzyć się z własnymi dylematami i... sekretami które usiłują zepchnąć w najciemniejsze zakamarki swoich umysłów. Nie zamierzają sobie ufać, a tylko tak mogą doprowadzić do szczęśliwego finału tej historii. Bo jak na razie dzieli je wszystko. Łączy tylko tajemnica. 


"Pretty Little Liars" to według mnie jedna z najlepszych serii młodzieżowych, ostatnich lat. Z zasady takim typem literatury pogardzam - książki Sary Shepard zmieniły jednak całkowicie moje spojrzenie na ten gatunek i przywróciły w niego wiarę. To seria wybijająca się przede wszystkim oryginalnym pomysłem - Autorka świadomie łączy  powieść młodzieżową i pełnokrwisty kryminał, uzupełniając to na dodatek zlepkiem kilku innych oszałamiająco popularnych konwencji.  Myśleliście, że w luksusowym świecie randek, zakupowych szaleństw, okularów przeciwsłonecznych na zgrabnym nosie i nadmorskiej opalenizny,  nie ma miejsca na intrygę, kłamstwa  i dreszcz niepokoju ? Przede wszystkim - co jest niezwykle ważnym faktem i na dobrą sprawę, rzutuje na całą książkę :  Pani Shepard stosuje wbrew pozorom trudny i interesujący zabieg, jakim jest tak zwane mocne wejście. Zaserwowanie takowego Czytelnikowi w pierwszej części, sprawdziło się doskonale, poszła więc za ciosem i zafundowała nam je i tutaj. Autorka to bez wątpienia mistrzyni przykuwania uwagi - wystarczy jedno krótkie zdanie, by  całkowicie zatracić się w jej historii, nawet jeśli stanowczo odmawialiśmy zapoznania się z nią. Stwierdzenie, że seria o pięknych, małych i  nie zawsze niewinnych kłamstewkach jest cyklem typowo młodzieżowym, byłoby niedopowiedzeniem stulecia. "Pretty Little Liars"  to mieszanina kilku gatunków, kilku modnych konwencji - konwencja  kryminalna  ściera się tu z infantylną powieścią dla nastolatek, wszystko  jest doprawione nutką soczystego thrillera, uświadczymy tu nawet odrobinę słynnego paranormal romance. To wszystko razem daje mieszankę iście wybuchową, przyprawiającą o zawrót głowy i sprawia, że "Bez skazy" jest tak pochłaniającą i ciekawą lekturą. 


"Ranisz mnie, więc i ja cię zranię. A może zamiast ciebie zranię pewnego chłopca ? Lepiej uważajcie, dopadnę was, gdy się tego będziecie najmniej spodziewały.
A. " 


Zachwyciła mnie w tej książce akcja, a może jej brak ? Wypowiedzenie choćby kilku słów na ten temat, uważam za nie lada wyczyn, bo po przeczytaniu tej pozycji  tak naprawdę niewiele mogę o niej powiedzieć, a już szczegóły techniczne... one uleciały gdzieś w niebyt, rozpłynęły się w powietrzu. Książki należące do serii "Pretty Little Liars" były na dobrą sprawę pierwszymi i jedynymi, przy których zapomniałam całkowicie o otaczającym mnie świecie i przeniosłam się do innego, tak lekkiego, luksusowego i jednocześnie niepokojącego. "Bez skazy" to powieść w której całkowicie się zatracamy, a po jej skończeniu pragniemy tylko więcej i więcej... jedną historią  autorstwa Pani Shepard zdecydowanie nasycić się nie można. Wystarczy ugryźć kęs, zasmakować czegoś genialnego, by wiedzieć, że ten  jeden kęs nigdy nam nie wystarczy. 


Autorka "Bez skazy" została obdarzona pewną niezwykle ważną zaletą, mającą kolosalne znaczenie dla tworzonej przez nią opowieści, a o której bardzo często zapominamy, odkładamy gdzieś na bok, udajemy, że sam w miarę interesujący pomysł wystarczy, by uczynić książkę interesującą i dobrą.  Nic bardziej mylnego ! Mówię rzecz jasna, o wspaniałym stylu pisania i plastycznym, barwnym  języku jakim posługuje się S. Shepard, a ponadto znakomitym warsztacie  jaki posiada. Spokojnie i z czystym sumieniem mogę oświadczyć, że jej styl jest jednym z najprzystępniejszych i najciekawszych spośród wszystkich, zalewających literacki świat. To język znakomicie wpasowujący się w docelową grupę odbiorców "Pretty Little Liars"  - młodzież. 


Bohaterowie, to poniekąd postaci jakie możemy spotkać na ulicy, w sklepie spożywczym i w ekskluzywnym nowojorskim salonie, a jednocześnie twory prawdziwie paranormalne, niekiedy karykatury nas samych, czasem amanci przesyconej namiętnością i kiczem opery mydlanej. Są kimś z kim możemy się utożsamiać, kogo możemy wielbić i kogo możemy nienawidzić. Czy można chcieć czegoś jeszcze ? 


Intryga której zakosztowaliśmy w części pierwszej, zagęszcza się, a Autorka po raz kolejny funduje nam popis swoich nadzwyczajnych umiejętności w zakresie plątania życia nieszczęsnym, wykreowanym przez nią bohaterom. Kryminał to gatunek trudny, a tego kto rozpoczyna z nim swoją przygodę  w roli twórcy, cechować musi nieprzeciętna dbałość o szczegóły. Tutaj każdy detal,każdy najmniejszy element może mieć dla przebiegu akcji znaczenie, jedna sekunda może diametralnie zmienić bieg całej historii i przewrócić do góry nogami życie zarówno bohaterów, jak i samego Czytelnika. Sara Shepard, talentem, również tym do siania zamętu , została obdarzona niewątpliwie i udowadnia nam to, na każdej stronie swojej wspaniałej powieści. Rosewood to miejsce, gdzie niczego nie można być pewnym. Gdzie chwila jest ważniejsza od całych godzin, dni, lat. Chwila decyduje o wszystkim. 


"Ale co jeśli...jeśli narrator kłamie ? Może opowiada własną, fałszywą wersję, żeby przeciągnąć cię na swoją stronę ? Albo żeby cię przestraszyć ? A może jest wariatem ?" 


"Bez skazy" to historia wielowymiarowa, pod pozorami zwyczajnej opowiastki młodzieżowo - obyczajowej skrywająca drugie dno, znacznie głębsze, skłaniające do niejednej refleksji. Historia wzbudzająca zarówno dreszcz ekscytacji, jak i łzy płynące po policzkach, histeryczne wybuchy śmiechu i niepohamowaną żądzę mordu. Może nie jest to arcydzieło światowej literatury, ale z całą pewnością jedna z najlepszych i najbardziej czarujących książek przeznaczonych dla młodzieży. Również jedna z najbardziej prawdziwych, sugestywnych  zacierających granice, przedstawiająca nam plejadę ludzkich charakterów i zarys mentalności przeciętnej mieszkanki Rosewood, historia.  Dlaczego sugestywna  ? Chyba dlatego, że każdy z nas może napotkać na swojej drodze, kogoś podobnego do A. I niekoniecznie będzie tym zachwycony. A Wy pamiętajcie - zabawa właśnie się rozkręca. To jeszcze nie koniec, to dopiero początek.


Nie ciesz się za wcześnie. To jeszcze nie koniec. 
A. 


Końcowa Ocena: 5/6. 


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Otwarte ,za co serdecznie dziękuję. 

środa, 23 listopada 2011

TOP 10 : Dziesięć największych wyciskaczy łez !

Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu na blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień.
Dzisiaj przyszła pora na... 10 największych wyciskaczy łez !


Zdecydowałam się - po raz pierwszy zresztą - wziąć udział w akcji. Temat wydawał mi się fascynujący i postanowiłam sama przed sobą uporządkować lektury, które wywołały we mnie najwięcej emocji. Poza tym, należy czymś w tym okresie bloga zapchać -> ale o tym kilka słów później. Pozycje są 'uszeregowane' w całkowicie przypadkowej kolejności.



1. "Miasto Szkła" - Cassandra Clare.
Uwielbiam całą serię "Darów Anioła", ale tą część ukochałam w szczególny sposób. Wówczas było to dla mnie zakończenie wspaniałej serii, czas pożegnania z bohaterami do których się przywiązałam i którzy oczarowali mnie bez reszty. Tak, wiem, że "Miasto Szkła" to zwyczajny paranormal, co nie zmienia faktu, że na ostatniej stronie przygód Nocnych Łowców, wylałam prawdziwe morze łez, w którym niemalże zatonęłam. Po prostu kocham tę książkę i zawsze kochać będę.  



2. "Teleny" - Oscar Wilde. 
Myślę, że ten wybór nie dziwi nikogo, kto przeczytał choć kilka notek o mnie na tym blogu. Uważam dzieło Wilde'a za jedną z najpiękniejszych historii miłosnych, w zasadzie klasyczne love story - poza dość nietypowymi (szczególnie jak na tamte czasy) kochankami, wokół których kręci się cała fabuła. Genialny obraz XIX wiecznego środowiska, wspaniałe sylwetki tamtejszych mieszkańców Londynu, wgląd w ich psychikę i mentalność, a do tego niesamowicie wzruszająca miłość homoseksualnej pary. Na zakończenie wylałam istny potok łez i płakałam jeszcze długo po zakończeniu powieści - rzadko się zdarza, by na dobrą sprawę zwyczajne romansidło tak mną wstrząsnęło. 

3. "Kosogłos" - Suzanne Collins. 
Przepadam za całą Trylogią, ale zdecydowanie ostatnia i podsumowująca część wywołała we mnie najwięcej emocji, których nie sposób opisać. Dzieło Pani Collins to niezwykła, wielowymiarowa historia, oczarowująca już na zawsze i nie pozwalająca o sobie zapomnieć. Pamiętam ostatni rozdział książki i pamiętne pytanie: "Kochasz mnie. Prawda czy fałsz ?"  i odpowiedź Kotny. Na niewielu lekturach płakałam, niemal wyłam tak bardzo jak na tej. Arcydzieło. 



4. "Nostalgia Anioła" - Alice Sebold.  
Historia pozornie prosta, ba ! Przeciętna. A jednak, opowieść o czternastolatce zgwałconej i zamordowanej przez względnie sympatycznego sąsiada, przemawiającej do Czytelnika z nieba w którym się znalazła, absolutnie mną wstrząsnęła i wryła się w moją pamięć na dobre. Tutaj nie było żadnego konkretnego momentu w którym lały się łzy - wyłam przez cały czas trwania lektury. Przez jej prawdziwość (nie zapominajmy o  prywatnych przeżyciach Autorki) przez to, że zatarła granice między fikcją literacką, a tym co realne. I przez niebo - przez to,że niemal pozwoliła mi w nie uwierzyć. 

5. "Złodziejka Książek" - Markus Zusak. 
Jedna z moich ulubionych książek, rzekłabym nawet, że jest to lektura obowiązkowa. Niesamowita opowieść o młodziutkiej złodziejce książek, dorastającej w niełatwych czasach II wojny światowej. Ubóstwiam, za ukazanie niejednoznaczności Niemców,narodu Żydowskiego i próby oddania w książce choć cząstki historycznej prawdy, historycznej sprawiedliwości. Ta książka zadaje kłam stereotypom i właśnie za to należy ją cenić. Płakałam strasznie, może przez wzgląd na nietuzinkowego narratora, samą Śmierć. Nie pamiętam już słowo w słowo ostatnich zdań książki, ale pamiętam, że były wprost magiczne i wywołujące prawdziwy potok łez. Jedna z najlepszych książek mojego życia. 



6. "Intruz" - Stephanie Meyer. 


"-To dziwny świat. 
- Jak żaden inny. "


Krótki cytat, być może nieoddany dosłownie. Nie wiem co było w nim tak ujmującego i niezwykłego, może po prostu wspaniale podsumował piękną historię. Ale te słowa czytałam kilkadziesiąt razy i za każdym razem szlochałam. Książka którą pokochałam i do której zawsze będę wracać, a przy okazji absolutne zaskoczenie, jeśli chodzi o Panią Meyer, bo po tej powieści diametralnie zmieniło się moje zdanie co do jej twórczości i talentu pisarskiego - bo ten ostatni posiada, niewątpliwie ! 

                              
7. "Studnia Wieczności" - Libba Bray.
"Nadszedł ranek, a ja mam jeszcze tak wiele do zobaczenia."
Pamiętacie ? Piękne, ostatnie słowa, kończące Trylogię Magicznego Kręgu i zamykające drzwi tej wspaniałej i barwnej historii osadzonej w epoce wiktoriańskiej. Płakałam głównie przez śmierć tych których kochałam i przez to, że ci którzy pozostali przy życiu cierpią. Bardzo wczułam się w tę powieść i przeżywałam ją całą sobą. Jedna z najlepszych książek w konwencji paranormalnej jaką kiedykolwiek czytałam. 


8. " Harry Potter i Insygnia Śmierci" - J.K. Rowling. 


Nie mówcie mi, że nie znacie słynnego czarodzieja, bo roześmieję się głośno i szyderczo. Choć szósty tom serii dostarczył mi w pewnym sensie najwięcej wzruszeń, uznałam, że temu należy się miejsce w rankingu - za podsumowanie, za piękny i spektakularny koniec przygód Harry'ego. Powodów do wzruszeń nie brakowało - wywołała je śmierć moich ukochanych bohaterów, groza i niebezpieczeństwo czające się na kartkach książki, aż wreszcie finał na Peronie 9 i 3/4. Finał który zapamiętam na całe życie. 
9. "W Mocy Ducha" - Richelle Mead.
Nie przeczytałam jak dotąd tej części w całości, jeśli chodzi o tłumaczenie polskie, jednak to nieoficjalne oraz oryginał zachwyciło mnie w każdym calu. Pomimo, że nie jest to ostatni tom serii, to zdecydowanie dostarczył mi najwięcej emocji i wzruszeń - składa się na to bardzo wiele czynników: Niesamowita postać Rose, moje absolutne wczucie się w nią i chłonięcie każdej jej emocji, fabuła i zakończenie książki. O Adrianie Iwaszkowie zapomnieć oczywiście nie mogę, choć on ma swoje powodujące łzy wystąpienie w szóstej części. Zdecydowanie przy tej książce rozpaczałam, płakałam, nawet krzyczałam, tak wiele sprzecznych i niezwykłych uczuć we mnie wywołała. 


10. "Uprowadzona" - Lucy Christopher. 

Nie sposób opisać emocji jakie zafundowała mi Autorka książki, szczególnie pod koniec. Po dziś dzień pamiętam to gorączkowe ocieranie łez z policzków, powstrzymywanie szlochu, aż w końcu całkowite poddanie się temu uczuciu i przeżywanie go dobre kilka godzin. Niech Was nie zwiedzie tonąca w różach okładka - nie jest to zwyczajne romansidło, tylko jedna z najlepszych, najbardziej nietuzinkowych historii dla młodzieży. 


Tak mniej więcej prezentuje się mój ranking... teraz po kolei, kilka mniej i bardziej ważnych spraw. 

--> Chciałam bardzo, bardzo serdecznie podziękować wszystkim, od których dostaję maile - czy to ze zwykłymi pytaniami, czy nawet gratulacjami i masą ciepłych, motywujących słów. Ostatnimi czasy mam istne zatrzęsienie maili dotyczących moje biblioteczki, dlatego do nich chciałabym się tutaj odnieść - dostałam bardzo wiele próśb o ukazanie moich zbiorów, napatoczyło się również zaproszenie do związanego z tym łańcuszka blogowego. Chcę zapewnić tych, których to interesuje, że zdjęcia będą, ale na pewno nie w najbliższej przyszłości. Aparat gdzieś się skrył, a ponieważ jest aparatem nadzwyczaj złośliwym, wcale nie chce zostać znaleziony. Poza tym planuję też zaczekać na przyjście nowych książek i zwrot pozycji które pożyczyłam znajomym, coby nie świecić pustkami. :D Cierpliwości, zatem. 

--> Umieściłam na blogu dodatkową podstronę - cytaty z powieści, które najbardziej zapadły mi w pamięć. Czekam niecierpliwie na to jak zostanie przyjęta, bo jej utworzenie wydało mi się dobrym pomysłem i mam nadzieję, że się ze mną zgodzicie. ;) Gdyby ktoś miał ochotę podzielić się ze mną swoimi spostrzeżeniami, czy uwagami dotyczącymi tejże podstrony - będę wielce zobowiązana i wdzięczna, zapraszam serdecznie. :D 

--> Pragnę też gorąco podziękować Wam (wpadłam w trochę nostalgiczny nastrój) za wszystko - za to, że jesteście i dzielnie czytacie te moje wypociny, za to, że w każdej chwili mogę wylać swoje żale na blogu i usłyszę słowa wsparcia, a czasem otrzymam zimny prysznic. Tylko Wy motywujecie mnie do pisania, wtedy kiedy mi się nie chcę i do zajmowania się blogiem wtedy, gdy dochodzę do wniosku, że jest beznadziejny - ta świadomość, że napiszę recenzję i przeczyta ją kilka osób jest najwspanialsza na świecie. Dziękuję ! 

To co zwykle - czasu brak, nauki cała masa i ogromna chęć zapadnięcia w sen zimowy. Z lekturami niestety jestem na bakier, mam teraz olbrzymią chęć na jakąś lekką i optymistyczną historię, która pomoże mi wyjść z jesiennej depresji. Oby mi się taka niebawem trafiła. Pocieszam się trochę świętami i jednocześnie rozpaczam, bo w tym roku nie znajdę najprawdopodobniej pod choinką żadnych książek. :( Mam za dużo wydatków, by wystarczyło i na to, ale może zdarzy się świąteczny cud i dorwę choć jedną... trzymajcie kciuki, proszę. :D 

Miłego Wieczoru ! 

sobota, 19 listopada 2011

Recenzja: "Królewska Krew. Wieża Elfów" - Michael J.Sullivan.

Tytuł: "Królewska Krew. Wieża Elfów".
Seria: Nazwa nieznana, przewidziano sześć tomów (Tom I).
Autor: Michael J. Sullivan.
Tłumaczenie:Edward Marek Szmigiel.
Ilość Stron: 728.
Wydawnictwo:Prószyński i S-ka.

Opis Wydawcy:
Pościgi, pojedynki, magia, spiski i zamachowcy - w tej książce znajdziecie wszystko, za co pokochaliście fantasy!

Zamordowany został król. Władza przeszła w ręce spiskowców, którzy sądzili, że każdy element ich planu był doskonały. Poza jednym. Winą próbowali obarczyć Roy ce'a i Hadriana. Ci nie są jednak byle złodziejaszkami i nie pójdą dobrowolnie pod pręgierz. To okryty złą sławą duet Riyira, i nikt nie powstrzyma ich przed krwawą zemstą! Los królestwa spoczywa w rękach dwóch najemników.

Michael J. Sullivan urodzony w 1961 roku, w Detroit, amerykański pisarz fantasy. Debiutował w 2008 roku powieścią "Królewska krew", która rozpoczyna epicką serię o przygodach dwóch złodziei: Royce'a Melborne'a i Hadriana Blackwatera. Książka spotkała się z gorącym przyjęciem czytelników (była tłumaczona na sześć języków, ukazało się kilka wydań), co otworzyło drogę do opublikowania kolejnych tomów. Szósta, a zarazem ostania odsłona serii ukaże się w 2012 roku.




"To, jak cię widzą inni, staje się ważniejsze od tego, jaki naprawdę jesteś."


Świst miecza, głuche uderzenie topora. Cofasz się i spoglądasz z satysfakcją na swojego towarzysza. Robota skończona. Noc spędzacie w samym środku lasu, wśród szumiących jodeł, przy dogasającym powoli ognisku. Przekręcasz się na drugi bok, odpływając w niebyt. Nawet przez myśl nie przejdzie Ci, że rano usłyszysz zatrważającą wieść. Wieść która zmieni całe Twoje życie. Przelano królewską krew. A posądzono o to Ciebie.


Na reklamę debiutanckiej powieści Fantasy, autorstwa Michaela J. Sullivana, przeznaczono zapewne niemałe pieniądze, nadszarpnięto niemało nerwów. "Królewska Krew. Wieża Elfów" to książka o której wiele się mówiło jeszcze przed oficjalną premierą, a to za sprawą blogów recenzyjnych, rozmaitych portali i for obracających się w sferze książkowej, bijących po oczach plakatów reklamowych. Podług prostych praw logiki, na reklamę czegoś niewartego zachodu, nie warto uruchamiać awaryjnych zasobów pieniężnych danej firmy i zawracać sobie głowy promocją. Wniosek nasuwa się sam - nie jest to dzieło takie jak inne, a już z pewnością nieciekawym określić go nie można. Swego rodzaju problemem, również stawiającym tej pozycji bardzo wysoką poprzeczkę było także Wydawnictwo które wzięło ją pod swoje skrzydła ; w czytelniczej społeczności powstał mit, jakoby owi Wydawcy słynęli z nietuzinkowych i niezwykle interesujących publikacji. Sama w pewnym sensie hołdowałam temu powiedzeniu,bo na książkach Wydawnictwa Prószyński i S-ka jak dotąd się nie zawiodłam. Po lekturze "Królewskiej Krwi..." już nigdy nie zaryzykuję  stwierdzenia podobnego do tego, z jakim obnosiłam się wcześniej. 


Zamordowany został król, a spiskowcy potajemnie czyhający na objęcie rządów, opracowali złowieszczy plan przywłaszczenia sobie tronu. Nieszczęsny władca  był już nieboszczykiem, a, że przydałby się ktoś kogo należy obarczyć winą za jego śmierć, niegodziwcy przystąpili do działania. Wybrali dwóch okrytych złą sławą rzezimieszków - Royce'a i Hadriana... złodziei do wynajęcia, najlepszych zresztą w swoim fachu. Zostają oni wbrew własnej woli uwikłani w krwawą i niebezpieczną grę. Grę która toczy się o bardzo wysoką stawkę - losy całego królestwa. 


"Królewska Krew. Wieża Elfów" to powieść z którą w zasadzie wszystko powinno być w najlepszym porządku, a przedziwnym zbiegiem okoliczności nic nie jest takie jak być powinno. Zdecydowanie jest to najprawdziwsza, pełnokrwista Fantasy, zawierająca wszystkie przypisywane temu gatunkowi elementy. Choćby za to powinno się powieść Sullivana doceniać, bo dobra fantastyka zostaje powoli wyparta przez wszechobecne nowe konwencje ; tym trudniej na tą chwilę znaleźć coś wartego uwagi, ponadto zasługującego na miejsce na półce gdzie nie uświadczymy paranormal romance czy antyutopii. Dzieło to, jest zdecydowanie klasyczną Fantasy, doprawioną nutą humoru, z ogromną dozą intryg, spisków, walk oraz wszelkiego rodzaju bojów, czyli tego co podnosiło atrakcyjność powieści. Autor zdecydował się na typowy zabieg narracji z perspektywy osoby wszechwiedzącej i... tu zaczynają się schody. Warto wspomnieć, że bardzo strome i kręte. Ów zabieg nie wyszedł chyba Autorowi nazbyt dobrze, bo jedyne o czym byłam wstanie myśleć podczas lektury, było to co ja bym w jego dziele poprawiła, co bym dopisała, a co wykreśliła. Rzekłabym nawet, że narrację poprowadził wprost okropnie. Dawno nie spotkałam się z tak sztywnym i nieciekawym opowiadaniem historii - na uwagę zasługują natomiast dialogi. Sullivan miał przerażające wahania w swojej opowieści - momentami jego styl pisania stawał się  barwny, plastyczny i urzekający, by za moment dramatycznie opaść i sprezentować biednemu Czytelnikowi stan skrajnej udręki. 


"Królewska Krew..." była pierwszą książką w całej mojej czytelniczej karierze, którą tak ciężko mi było ocenić i  której przeczytanie sprawiło mi tyle problemów. Zasadniczo już od pierwszej strony, zdawałam sobie sprawę co konkretnie, a raczej kto jest tego powodem. Michael J. Sullvian - to on od początku do końca zrujnował i spłycił powieść z fantastycznym potencjałem,mogącą aspirować do miana  genialnej i nietuzinkowej,a która teraz aspiruje jedynie do bycia 'słabą'. Być może zostanie to potraktowane jako tanie, sentymentalne bzdury, ale przez całą lekturę tej książki nie mogłam się pozbyć wrażenia, że przy jej tworzeniu  Autorowi zabrakło najważniejszego, kluczowego składniku, swoistego fundamentu - serca. Czułam, że Sullivan nie przelał na papier ani odrobiny siebie, nie powołał do życia postaci które powstały w jego wyobraźni, pozostawił je papierowymi. Cała historia była poprawna, mająca przysłowiowe ręce i nogi, ale za to potwornie sztuczna, wymuszona, wręcz drewniana. To o czym czytałam nie stało się realnymi wydarzeniami, przyprawiającymi o wypieki na policzkach i dreszcz podniecenia.  To były kartki papieru, nic więcej. Białe, sztywne, gęsto zadrukowane kartki. 


Bardzo cenię sobie w dziełach literackich niezapomniany i specyficzny klimat, więc z "Królewską Krwią..." wiązałam spore nadzieje, bo zazwyczaj gatunek Fantasy pozwala na małe szaleństwa i utworzenie naprawdę zachwycającej atmosfery otaczającej fabułę. Niebiosom dzięki, w tym jednym aspekcie Autor mnie nie zawiódł, choć to co mi zaserwował w dużej mierze odbiegało od moich wyobrażeń. Świat który wykreował jest pełen elementów iście średniowiecznych, znanych niemalże każdemu - nie brakuje tu imponujących zamków, nieprzewidzianych pojedynków, skrzypiących zbroi, głośno szeleszczących sukien i cieni tańczących na ścianach ponurego gmachu. 


Do bohaterów mam podobny zarzut jak do fabuły - byliby genialnymi, świetnie skrojonymi i chwytającymi za serce postaciami, gdyby tylko wyposażyć je w odrobinę emocji, czegoś co sprawi, że staną się prawdziwe i zaczną żyć własnym życiem. Niestety Autorowi nie udało się tego dokonać, a co za tym idzie po raz kolejny zmarnował spory potencjał drzemiący w tym co stworzył. Cała historia kręci się wokół naszej słynnej pary łotrów, Hadriana i Royce'a, przez co ich niestety było w książce najwięcej. O ile Royce'a jeszcze mogłam jakoś ścierpieć, bo pomimo licznych wad którymi obdarzył go Pan Sullivan budził w odbiorcy pewną sympatię, o tyle Hadriana uważam za jedną z gorszych postaci literackich z jakimi miałam nieszczęście się zetknąć. Mogłabym położyć nacisk na każdą z jego irytujących cech i szczegółowo wypunktować każdą najdrobniejszą wadę, ale myślę, że podczas lektury będziecie mieli okazję poddać go swojej subiektywnej ocenie. Niestety dżentelmen ten, otrzymuje ode mnie ocenę najniższą z możliwych nie tylko za infantylność, swoje niezmiernie denerwujące zachowania i całą kreację. Otrzymuje ją przede wszystkim za fatalny całokształt. 


"Królewska Krew. Wieża Elfów" nie jest złą powieścią. Jest naprawdę dobrym kawałkiem literatury, stworzonym przez wcale nie najgorszego  pisarza, mogącego się poszczycić świetnym warsztatem i sporą wiedzą historyczną. A jednak, dawno nie czytałam żadnej pozycji tak beznamiętnie, nie radowałam się tak bardzo gdy jej czytanie dobiegło końca. Dawno nie zetknęłam się z tak sztucznymi i papierowymi postaciami, którzy nie znaczyli dla mnie absolutnie nic i których istnienie było dla mnie zupełnie pozbawione sensu. O "Królewskiej Krwi"  można zapomnieć zaraz po jej skończeniu, to więcej niż pewne - w mojej pamięci historia ta zapisała się dosłownie na kilkanaście minut, by następnie ulecieć gdzieś w niebyt. Być może jest to jedna z tych opowieści, które wzbudzają w Czytelniku skrajne emocje, być może istnieją osoby które będą się tą publikacją zachwycać i wychwalać ją pod niebiosa. Tym samym, grzechem byłoby odradzanie tej książki. To jedna z tych, w sprawie których nie można kierować się opiniami innych - trzeba wyrobić sobie własną, niepowtarzalną. 


Końcowa Ocena: 3/6. 


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Prószyński i S-ka,za co serdecznie dziękuję.

niedziela, 13 listopada 2011

Wyniki Konkursu !

Nadszedł czas na rozwiązanie konkursu z dwoma egzemplarzami "Kuszącego Zła" - zakończył się wczoraj, losowanie odbyło się dosłownie przed paroma minutami. Przepraszam, że dopiero teraz i dziękuje wszystkim którzy nagabywali mnie, w sprawie tych wyników - gdyby nie oni, najprawdopodobniej trwałoby to jeszcze dłużej.  Przepraszam za brak udokumentowania losowania - aparat, jak to ma w zwyczaju, odmówił posłuszeństwa. Cóż, trudno. Pierwszy egzemplarz książki powędruje do...

LILIEN !


Drugi otrzyma...

CATALINA !


Serdecznie gratuluje zwycięzcom - skontaktuję się z nimi przez maila. ;) Dziękuje również wszystkim którzy brali udział w zabawie i żałuję, że nie dysponuję tyloma egzemplarzami by Was wszystkich nagrodzić.
Tak z innych spraw - nie mam kompletnie czasu na czytanie, ani na recenzowanie książek i po prostu... po prostu zero siły na wszystko. Może to ten listopad, może trochę przytłoczenie obowiązkami. Ale będzie lepiej, musi być ! Postaram się, żebyście w najbliższym czasie przeczytali recenzję "Pretty Little Liars: Bez skazy", "Obudzić Szczęście" i "Królewska Krew/Wieża Elfów". Potem postaram się zrobić stosik, ale może przeciągnąć się to nawet do stycznia - tak się złożyło, że ubyło mi kilka nabytków książkowych. :(

Miłego Wieczoru !

wtorek, 8 listopada 2011

Recenzja: "Niewzruszenie" - Ewa Nowak.

Tytuł: "Niewzruszenie".
Seria: "Miętowa Seria" ( Tom XI)
Autor: Ewa Nowak.
Tłumaczenie: --.
Ilość Stron: 207.
Wydawnictwo: Egmont.

Opis Wydawcy:
"Niewzruszenie" to już jedenasta książka Ewy Nowak. Główni bohaterowie powieści- rodzeństwo Marianna i Lew Henselowie- mają niebanalne poczucie humoru, a na dodatek biorą pod swój dach bardzo oryginalne zwierzę. Siostra i brat borykają się też z problemami, ale i one nie są typowe. 

Czy miłość jest kwestią wyboru, czy nie zależy od naszej woli? Czy wśród młodzieży istnieją bariery mentalne dotyczące związków, a jeśli tak, to na czym mogą polegać takie dzisiejsze "mezalianse"? Jak bardzo zobowiązujące jest młodzieńcze wyznanie wiecznej miłości? To pytania, które dręczą bohaterów, ale czy znajdą na nie jednoznaczne odpowiedzi?




"Będę czekać niewzruszenie. " 


Ile razy byliście już zakochani ? Zakochanie to bezsprzecznie piękny stan, a pierwsza, często nieodwzajemniona miłość bywa najsilniejsza i niekiedy rzutująca na całe  przyszłe życie. Tylko czy miłość to rzeczywiście motyle w brzuchu, szeroki uśmiech na twarzy, pachnący bukiet kwiatów wręczany z zażenowaniem i romantyczne buziaki skradzione w cieniu klatki schodowej ? Bo może miłość zmusza do poświęceń, jest twarda i bezwzględna, nierzadko zamiast o śmiech, przyprawia o łzy na policzkach ? I czy w ogóle nastolatki są zdolne do tego wyższego uczucia, przypisywanego tylko ludziom dorosłym i dojrzałym ? 


Ewa Nowak zalicza się do bardzo niewielkiej grupy polskich pisarzy, których twórczość bardzo sobie cenię, a ich samych szanuję bardziej niż umiem to wyrazić. Grono to jest ciasne, zamknięte i bardzo rzadko przyjmujące nowych członków - Pani Nowak udało się to za sprawą jej niesamowitych, pochłaniających bez reszty historii, które zaczarowały mnie od pierwszych stron i przywróciły wiarę w polskie powieści młodzieżowe. "Niewzruszenie" było trzecią książką jej autorstwa po jaką miałam okazję sięgnąć i przyznam, że mój entuzjazm równał się sceptyzmowi , bowiem nie brakowało na rozmaitych stronach niepochlebnych, określających książkę jako mierną, a nawet beznadziejną, opinii. Najwidoczniej mam gust w dużej mierze spaczony i odbieram wiele rzeczy inaczej niż ludzie dookoła - mnie ta pozycja absolutnie uwiodła i oczarowała. Mało tego, uważam ją jak na razie za najgenialniejszą z całego cyklu. 


Marianna i Lew  to rodzeństwo zdecydowanie nietuzinkowe. Ona rozsądna i poukładana, a jednocześnie infantylna i porywcza osiemnastolatka, On  intelektualista, odtwarzający cyklicznie filmy z dzieciństwa, nielubiany i nieakceptowany w szkolnym otoczeniu piętnastolatek. Ich rodzice także do nazbyt normalnych, ani - o zgrozo - przeciętnych nie należą: dom który posiadają, rządzi się prawami chaosu, na którego czele stoi Anna ; niedoszła pani stomatolog, aktualnie słynna wróżka i tarocistka, wraz z mężem Januszem, grywającym na weselach, z którym notabene brała ślub już dwukrotnie. W ich domu zagościć miał kot, ale za sprawą jego dotychczasowej, zdecydowanie nadgorliwej opiekunki do tego nie doszło, zaś w miejsce mruczka zjawiła się... świnia. Czy cokolwiek może nas jeszcze zdziwić ? 


" Kota kocha się za mruczenie, psa za wierność, szczura za inteligencję, ryby za ładny wygląd,ptaki za wprowadzanie ożywczej atmosfery, gady za to,że są tak odmienne od ssaków. A za co kocha się świnki wietnamskie ? Za całokształt oczywiście ! " 


"Niewzruszenie" to według mnie, najbardziej magiczna i poruszająca historia obyczajowa  ostatnich miesięcy, wbrew pozorom choć kierowana do młodzieży, jest w stanie zachwycić nawet najbardziej wymagającego Czytelnika, nierzadko będącego już dawno po magicznych osiemnastych urodzinach. Autorka bardzo świadomie realizuje swój pomysł, czerpiąc z utartych już schematów, doprawiając to swoim niezwykłym stylem i nutą humoru, który tak kocham w jej powieściach. "Niewzruszenie" pod powłoką zwyczajnej historii obyczajowej, skrywa czarujące drugie dno - opowieść o sile miłości, uczucia a także ich wyjątkowe stadium. Kwestie barier mentalnych dotyczących związków wśród młodych ludzi, zostają tu szczegółowo nakreślone i mocno zarysowane. Jedenasta książka Ewy Nowak, bez wątpienia skłania do refleksji tych młodszych, starszym zaś gwarantuje rozanielony uśmiech i powrót do lat młodzieńczych. Ach, jakże ja kocham tę książke ! 


Narracja z perspektywy osoby wszechwiedzącej to znak rozpoznawczy i stały element prozy Pani Nowak, toteż i tutaj taki zabieg mnie nie zdziwił, ba ! Absolutnie nie wyobrażam sobie jej książek z jakąkolwiek inną narracją ; Autorka Miętowej Serii jest w jej zakresie prawdziwą mistrzynią i choć nie wątpię, że poprowadzenie każdego typu narracji wyszłoby jej znakomicie, to właśnie ta według mnie obdarza jej książki tak niespotykanym urokiem.


"Szósta wpadka. Sadysta. Udręka jego własnej ryby <<wyleciała mu z głowy>>. " 


Podobnie jak przy narracji, również przy akcji dają o sobie znać przyzwyczajenia i sięgając po "Niewzruszenie" wiedziałam czego mogę się w tym zakresie spodziewać. Powieści tej Autorki zdecydowanie nie szczycą się zatrważająco szybką i porywającą akcją ; wręcz przeciwnie. Pomimo tego, wprost  nie sposób oderwać się od lektury choć na moment. Mnie osobiście wręcz zaczarowała spokojna i nieśpieszna akcja, pozwalająca w pełni rozkoszować się historią, nie uświadczywszy co prawda gorączki i szaleńczego przewracania kartek, pozwalająca za to spijać każde słowo z kart papieru i co jakiś czas wydawać w duchu pomruk zadowolenia. 


Zdecydowanie największym atutem tej książki jest urzekający i plastyczny język, jakim posługuje się Autorka. Cechuje się on również niezwykłą sugestywnością - Pani Nowak świadomie maluje obrazy słowem i pozwala nam na stuprocentowe przeniesienie się do opowiadanej przez nią historii. Zachwyciło mnie również miejsce akcji, jakim jest  Warszawa - miasto w którym mieszkam praktycznie od zawsze i z którym czuję się poniekąd związana. Nie uświadczyłam tu zagubienia na uliczkach Nowego Jorku i usiłowania dociec gdzie leży coś tam, czy w którą stronę iść by dojść gdzieś tam. Zwyczajne polskie miasto dodawało powieści dużej dawki realizmu; czegoś czego możemy dotknąć i uwierzyć, że jest prawdziwe. 

Bohaterowie byli postaciami na wskroś realistycznymi, rzeczywistymi osobami z krwi i kości, a nie paranormalnymi,żądnymi krwi stworami. Wzbudzili we mnie wiele sprzecznych uczuć, przez cały czas trwania lektury byłam gdzieś pomiędzy sympatią do nich, a  prawdziwą wściekłością. Jeden z czołowych bohaterów, Lew przysporzył sobie mojej sympatii , być może istnieje możliwość by rościł  prawa do stania się jednym z moich ulubionych bohaterów literackich. Przesympatyczny, otwarty, inteligentny i wrażliwy piętnastolatek dokumentnie podbił moje serce - czego niestety nie mogę powiedzieć o jego siostrze. W Mariannie polubiłam tylko imię, natomiast wszystkie jej cechy odkrywane wraz z kolejną kartką, tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że słusznie ją znienawidziłam. Jak przystało na Ewę Nowak, nie zabrakło także pobocznej plejady mniej istotnych postaci, nie znaczy to jednak, że mniej interesujących. Ponownie przedstawiła nam rodzinę głównych bohaterów, która bez reszty mnie oczarowała - poczynając od matki, trudniącej się wróżbiarstwem, a jednak patrzącą na nie przez aspekt psychologiczny, poprzez niespełnionego muzyka Janusza, a kończąc na śwince wietnamskiej - jakby nie patrzeć, najistotniejszej, rzutującej na całą fabułę bohaterki. Urocza i wszechobecna Ewunia podbiła moje serce, podobnie jak wywróciła do góry nogami całe życie rodziny Henselów. 


"Nie wskażę, gdzie która ze stron świata leży - 
Mądremu to na nic, głupi nie uwierzy. "


"Niewzruszenie" to zabawna, pomysłowa, często z ledwie zakamuflowaną  ironiczną nutą historia. Historia wspaniała na odpoczynek po schematycznych romansach paranormalnych, czy antyutopijnej rzeczywistości. Historia wywołująca szeroki uśmiech,rumieńce na policzkach, skłaniająca czasem  do głośnych szlochów. Gorąco zachęcam do zapoznania się z nią i przy okazji refleksji - co my, zrobilibyśmy patrząc na niemrawego chłopaczynę, z determinacją oświadczającego, że na naszą miłość będzie czekał niewzruszenie ? 


Końcowa Ocena: 5/6. 


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Egmont,za co serdecznie dziękuję. 
***
Trochę sobie ponarzekam. Przede wszystkim - wszem i wobec przypominam o konkursie, jest czas tylko do 12 listopada. Po drugie, zaplanowany był stosik, ale, że aparat szlag trafił stosiku nie będzie. Po trzecie, mam teraz coraz mniej czasu (szkoła, wiadomo... ) i masę zaległych spraw, więc recenzje będą niestety rzadko, choćby z tego względu, że ja po prostu nie mam kiedy czytać. Gdyby nie ten (zdecydowanie nieszczęśliwy, zważywszy na zaległości) zbieg okoliczności, że jestem chora, dzisiaj żadnej recenzji by w ogóle nie było. Ach, marzę o ciepłym kocu, kubu gorącej herbaty i książce która nie jest lekturą ani egzemplarzem recenzenckim. A Wam jak mija jesień ? 

czwartek, 3 listopada 2011

Recenzja: "Dopóki mamy twarze" - C.S. Lewis.

Tytuł: "Dopóki mamy twarze".
Seria: Brak kontynuacji .
Autor: C.S. Lewis.
Tłumaczenie: Albert Gorzkowski.
Ilość Stron: 360.
Wydawnictwo: Esprit.

Opis Wydawcy:
Dopóki mamy twarze to niemal nieznane w Polsce arcydzieło C. S. Lewisa, autora Opowieści z Narnii; jego ostatnia powieść, napisana dla dorosłych czytelników.
W starożytnej krainie Glome, gdzie czci się krwawą boginię Ungit, dorastają dwie królewskie córki: piękna i tak brzydka, że zakrywa twarz welonem. Gdy na królestwo spadają plagi i nieszczęścia, świątynia Ungit żąda wyboru krwawej ludzkiej ofiary, która ma odwrócić gniew bogini. Ofiara zostanie złożona tajemniczej Bestii, mieszkającej w cieniu Szarej Góry. Oczy kapłanów Ungit zwracają się na mieszkańców Pałacu.
Dopóki mamy twarze to historia miłości, opowieść o walce między rozumem a pierwotnymi siłami, o prawdzie i fałszu, wierze i złudzeniu. To ostatnie słowo jednego z ojców gatunku fantasy jest niewątpliwie wielką literaturą, a zarazem arcydziełem mistrza wyobraźni, powieścią o sensacyjnej akcji, pełną tajemniczości i grozy, historią przykuwająca od pierwszej do ostatniej strony. Książkę można czytać jako wciągającą opowieść o mieszkańcach barbarzyńskiej krainy leżącej w cieniu Szarej Góry, ale także jako opowiedziany na nowo starożytny mit, wieloznaczną historię, która mówi o człowieku  istocie zależnej od swojej cielesności, mściwej i zazdrosnej, a jednocześnie tęskniącej do doskonałości i piękna. To także opowieść o problemie wiary  o tych, którzy uwierzyli i o wątpiących.


"Sam jesteś odpowiedzią."

Wiatr owiewa bezlitośnie Twoje policzki, pozwala im nabrać pięknego,różowego koloru. Chciałabyś wyglądać tak już zawsze, żyć bez konieczności skrywania twarzy za czarnym jak krucze skrzydła welonem. Boisz się zaryzykować spojrzenie w lustro - nawet krótkie, mogłoby na dobre spędzić i tak już niespokojny sen z Twoich powiek. Bierzesz głęboki oddech i zaczynasz owijać twarz i włosy welonem. Nie chcesz narażać innych na swój widok. Słyszysz wołanie i wybiegasz, prawie upadając z emocji. Czasu jest coraz mniej, liczy się każda sekunda. Każda sekunda ma znaczenie...dopóki mamy twarze.

Któż nie zna, albo przynajmniej nie słyszał o C.S. Lewisie ? Bezsprzecznie zasługuje on  na miano jednego z Ojców gatunku Fantasy, to on w znacznej mierze przyczynił się do jego rozkwitu i zapoczątkował oszałamiającą popularność. Tym samym, od dawna nazywałam go jednym z moich ulubionych Autorów, a to za sprawą słynnego cyklu "Opowieści z Narnii" - prawdziwej, pełnokrwistej kwintesencji fantastyki, pozwalającej uwierzyć w potęgę przyjaźni, dobroci  i lepsze jutro. O jego kolejnej bestsellerowej, acz niezwiązanej z serią powieści "Dopóki mamy twarze" słyszałam bardzo wiele. Wszystko mnie do niej przyciągało, poczynając od pięknej, emanującej zmysłowością okładki, kończąc na porażającym,  niezwykle magnetycznym tytule. Od samego początku wiedziałam, że ta powieść Pana Lewisa również wywróci do góry nogami cały  świat literatury, a jednocześnie stawiałam jej bardzo wysoką poprzeczkę. Teraz mogę z całą mocą powiedzieć, że moje oczekiwania  względem niej, zostały spełnione. Ba ! Dostałam od tej książki o wiele więcej, niż śmiałam żądać.

Niektóre miejsca mają to do siebie, że są równocześnie piękne i niebezpieczne - taka właśnie jest starożytna kraina Glome. Dorastają tu dwie królewskie córki, jedna będąca swego rodzaju niespodzianką dla ojca - piękna Psyche, dziewczynka olśniewająca i porażająca swą urodą, mająca cały świat u swoich stóp i Orual - stworzenie nieciekawe, odpychające i tak szpetne, że  stale skrywa twarz za grubym welonem. Czci się tu krwawą i bezlitosną boginię Ungit ; gdy na krainę spadają okrutne plagi, mieszkańcy postanawiają przebłagać swą boginię i ofiarować jej niezwykle cenny dar. A jest tylko jeden dar, który w pełni by ją obłaskawił.  Dar noszący imię Istra.

Czym jest "Dopóki mamy twarze" ? Historią spłodzoną przez poczytnego pisarza,liczącego na kolejne zera pojawiające się  na koncie ? Opowieścią o królewskim dworze w mitycznej krainie ? Reinterpretacją mitu ? Opowieścią o problemie wiary, zachętą do nawrócenia się na wyznanie "właściwe" ? Czy może po prostu historią o człowieku ? Tak naprawdę, ciężko jest uzyskać jednoznaczną odpowiedź. Powieść C.S. Lewisa to przede wszystkim niezwykłe stadium natury ludzkiej, historia o mocnym zabarwieniu psychologicznym, skłaniająca do niełatwych refleksji, stawiająca wiele pytań, pozostawiająca bardzo mało odpowiedzi. Portret psychologiczny każdego przeciętnego człowieka, jest tu bardzo wyraźnie i szczegółowo nakreślony. Autor zapuszcza się  w rejony dość niebezpieczne - niebezpieczne, wszak nie każdemu wychodzi tworzenie dzieła z podobnym zamysłem, nastawionym na pogawędki o duszy i naturze ludzkiej. Co gorsza istnieje także ryzyko, że ów nieszczęśnik który na to zadanie się porwie, polegnie już po pierwszych dziesięciu stronach, racząc nas pseudointeligentnym, iście grafomańskim bełkotem, na miarę Paulo Coehlo. Na szczęście, Autor "Dopóki mamy twarze" jest już wprawiony w częstowaniu Czytelników podtekstem filozoficzno- religijnym i pomimo mojej całej niechęci do podobnych zabiegów, muszę przyznać - wyszło mu to nienajgorzej. Nie uświadczymy tu propagowania chrześcijaństwa, jako jedynej mającej znaczenie religii ani fanatycznych przyśpiewek o Bogu, których tak się obawiałam. To raczej historia z delikatną sugestią, bynajmniej nie do zwrócenia się w stronę wiary - raczej zachęta do samodzielnego myślenia, podejmowania decyzji, które nie zawsze będą słuszne. I wcale nie muszą być.

Narracja pierwszoosobowa, prowadzona z perspektywy Orual była zabiegiem dobrym z czysto technicznego punktu widzenia, jednak nie zachwyciła mnie. Być może miało to coś wspólnego z faktem, że narratorce poskąpiono urody,co rzutowało na całościowy jej odbiór, jako postaci.Jakkolwiek byłoby to płytkie, ograniczone i niewłaściwe - taka jest prawda.  Hołd należy się jednak Autorowi, za doskonałe wcielenie się w postać kobiecą, zrozumienie jej delikatnej natury i psychiki - powiedziałabym nawet, że stanie się nią, na jakiś czas. Swego rodzaju ironią jest fakt, że odniosłam wrażenie iż Lewis przelał w główną bohaterkę sporo  z samego siebie, tak wiele było w książce starć z jego punktem widzenia, osobistych refleksji, odniesień i zarysu ukazującego nam jego światopogląd.

"Dopóki mamy twarze" to znakomity przykład na to, że Czytelnika uwieść można nie tylko świetną fabułą, barwnymi postaciami, czy nawet niespotykanym klimatem. Mnie w tej książce absolutnie oczarowało... okrucieństwo. Nie, wzrok nie płata Wam figli. Momentami szokowało - pamiętam moje oburzenie, gdy na samym początku zamordowano małego chłopca tylko dlatego, że... potknął się,  przyprawiało o istny chaos myśli i uczuć, ma w sobie jednak coś tak wyrafinowanego i intrygującego, że zachwyca. C.S. Lewis niezwykle  umiejętnie gra na nerwach i emocjach Czytelnika,obce są mu zabiegi przedobrzania i ubarwiania wielu elementów na siłę,  doskonale potrafi wyznaczyć granice i zaserwować nam brutalność w idealnie odmierzonej dawce.

Bohaterowie - o, z nimi to miałam ciężki orzech do zgryzienia ! Autor postanowił 'wyszaleć się' w tym aspekcie, wyposażając swe  twory w najrozmaitsze, najdziwniejsze i popadające w największe skrajności cechy .  Niekiedy nie mogłam pozbyć się wrażenia, że są przerysowani, karykaturalni, wprost budzący zażenowanie. Nie przeszkodziło mi to wcale okazać im sympatii, bo niewątpliwie zasługują choćby na jej cień. Cieszy mnie ich poprawna budowa, plastyczność, fakt, że potrafili mnie sobą zainteresować i zaintrygować. Chwali się także ich na wskroś ludzkie, realistyczne i sugestywne zachowania, dylematy z którymi musi się mierzyć każdy z nas . Na pogoń za nieskalanym ciałem i zewnętrznym pięknem jest tu położony bardzo silny nacisk ; mało tego, Autor zrobił to w sposób niezwykle interesujący i uczciwie mogę przyznać, że rzucił nowe światło na bardzo wiele problemów natury egzystencjalnej.

Podobnie jak przy "Opowieściach z Narnii", rada jestem , że Pan Lewis stworzył tak spójną i wielowymiarową historię, osadzoną w niezwykłej rzeczywistości - odbiciu lustrzanym świata w jakim żyjemy. Zadziwia przy tym to jak ją wykreował - zwrócić należy uwagę, na ogrom szczegółów, wydawałoby się drobiazgów mających kolosalne znaczenie dla krainy Glome, precyzję z jaką Autor tworzył każdą drobnostkę - dopiero wtedy można w pełni docenić trud, wysiłek i złożoność jego pracy.

Zarówno podczas czytania, jak i po skończeniu lektury  towarzyszyły mi uczucia bardzo mieszane - przede wszystkim nie sposób było się pozbyć, przytłaczającego uczucia pustki, obezwładnienia. Nie uczucia przynoszącego ulgę i głęboki oddech, a czegoś co przyduszało, podcinało mi skrzydła. Aż do teraz zachodzę w głowę, co spowodowało taki stan rzeczy i odpowiedź wciąż jest mi nieznana. Cała historia była dla mnie spowita mgłą, był na nią rzucony jakiś przedziwny, lecz przyciągający urok.

Nie wybaczyłabym sobie, gdyby ktokolwiek odniósł wrażenie, że powieść mi się nie podobała - podobała i to bardzo, ba ! Rzekłabym nawet, że zachwyciła mnie w naprawdę  wielu aspektach i rości sobie prawo do miana nietuzinkowej. Ma w sobie jednak coś tak dziwnego, co przyciąga a zarazem odpycha, że obiektywny jej osąd był wprost niemożliwy. "Dopóki mamy twarze" jest piękną, magiczną i pochłaniającą historią, zostawiającą w nas ślad na zawsze i nie pozwalającą o sobie zapomnieć. Historią o potędze miłości, lojalności, a także naszych skłonności do poświęceń. Czy w imię siostrzanej miłości, bylibyśmy w stanie wyrzec się tego co najcenniejsze ?  Dla każdego przybiera inną postać, każdy odbiera ją w zupełnie inny sposób. I myślę, że w dużej mierze na tym polega jej wspaniały urok.

Końcowa Ocena: 4/6. 


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Esprit , za co serdecznie dziękuję. 
***
Pamiętajcie - konkurs ! :) TUTAJ - Zachęcam do zgłaszania się ; do wygrania są dwa egzemplarze "Kuszącego Zła", zgłaszać się można do 12 listopada. :) Ja tymczasem przygotowuję stosiki,do których zbieram się od paru ładnych dni i życzę miłego wieczoru ! 

wtorek, 1 listopada 2011

Recenzja: "Klaudyna odchodzi" - Sidonie Gabrielle Colette.

Tytuł:"Klaudyna odchodzi".
Seria: "Seria z Miotłą" ( Tom IV).
Autor: Sidonie Gabrielle Colette.
Tłumaczenie: Krystyna Dolatowska .
Ilość Stron: 184.
Wydawnictwo: W.A.B.

Opis Wydawcy:
"Mąż nie powinien opuszczać żony, kiedy to jest taki mąż i taka żona" - napisze Annie pierwszego dnia po wyjeździe ukochanego Alaina. Roztropny małżonek zostawił jej szczegółowy rozkład zajęć: co zlecić służbie, jaką garderobę sobie sprawić, kogo odwiedzić, a kogo raczej unikać. Do tej ostatniej kategorii zaliczył Renauda i Klaudynę. Wakacje w pachnącym siarką i kwitnącymi drzewami pomarańczowymi Arrie`ge, na które wyjeżdża całe towarzystwo, będą dla Annie przełomowe. 

"Wolność...czy to wielki ciężar, Klaudynko?"


Dotykasz chłodnej tafli lustra, nie wierząc, że widzisz w nim siebie. Odbicie nie przypomina Ciebie,  jaką znasz w najmniejszym nawet stopniu. Masz na sobie szykowną suknię ze stanem obszytym kwiatami. Gdy się obracasz,wiruje na Tobie tak, że czujesz się jak prawdziwa księżniczka. Z dołu dobiegają Cię radosne śmiechy i pokrzykiwania. Ukradkiem wychylasz się przez balustradę i widzisz swoje przyjaciółki, rozchichotane i czarujące jak zawsze, jednak Twoją uwagę przykuwa Klaudyna. Podchwytuje Twoje spojrzenie znad wachlarza czarnych rzęs, jej miodowe oczy wpatrują się w Ciebie z uwagą. Widzisz jej serdeczny, niemalże eteryczny uśmiech i zachętę, ukrytą gdzieś pod powiekami. Zachętę, by całkowicie odmienić swoje życie. 


"Klaudyna odchodzi" jest pierwszą książką z imponującego dorobku, jednej z najsłynniejszych pisarek francuskich, Sidonie Gabrielle Colette, z jaką miałam sposobność się zapoznać. I choć Klaudyna w tej powieści odchodzi, dla mnie dopiero się pojawiła, moja przygoda z tą niezwykłą bohaterką zaczęła się dopiero teraz. Cykl o Klaudynie jest kolejnym dziełem klasycznym, którego poznanie jest wręcz obowiązkowe, a ja ponownie obowiązku tego nie wypełniłam - niebiosom dzięki, szansa na nadrobienie braków wciąż istnieje. Po lekturze takich książek  zawsze mam wrażenie, że marnuję swój czas, którego przecież jest tak mało, na wyszukiwanie nowych paranormalnych i dystopijnych pozycji na rynku literackim. Że gonię za ideałem książkowym, że szukam czegoś nietuzinkowego wśród morza literackiego bełkotu. A tak naprawdę, najlepsze i najcudowniejsze pozycje mam tuż obok. 


Choć cała seria, zasadniczo odnosi się do Klaudny, w tym ostatnim i podsumowującym tomie, poznajemy bliższej postać Annie - młodej mężatki, tymczasem obraz Klaudyny zaczyna się powoli oddalać. Bardzo żałuję, że nie mam za sobą części wcześniejszych ; przez to być może,  mój odbiór powieści jest inny, nie taki jak powinien być, ale w każdym calu entuzjastyczny. Mąż głównej bohaterki wyrusza w daleką podróż, zostawiwszy jej nader szczegółowy plan zajęć, obowiązków które winna wypełnić, a przede wszystkim listę osób których towarzystwa unikać należy. Na czołowym miejscu tejże, znalazła się oczywiście skandaliczna , będąca na językach całej francuskiej śmietanki towarzyskiej, para - Renaud i niezmiennie wspaniała Klaudyna. Annie postanawia prowadzić dziennik nieobecności ukochanego, który pod wpływem znajomości z Klaudyną staje się zapisem buntu przeciw sztywnym zasadom etykiety, a przede wszystkim przeciw wpływowi  Alana. Czy jej oschły, wymagający i surowy mąż jest rzeczywiście mężczyzną na którego czekała całe życie ? Czy tak naprawdę go potrzebuje ? Czy w ogóle jest  jeszcze zdolna do myślenia samodzielnie ? 


"Klaudyna odchodzi" to powieść nietuzinkowa, wymykająca się sztywnym ramom gatunkowym, zawdzięczająca bezpruderyjności, erotycznej subtelnej otoczce i niezwykłemu klimatowi Paryża z przełomu XIX i XX wieku, miano jednego z najbardziej szokujących i kontrowersyjnych dzieł literatury francuskiej. Dzieło Pani Colette bezsprzecznie przełamuje wszelakie granice, co dzisiaj - trzeba przyznać - nie szokuje już tak bardzo, jak w czasach gdy owa książka była publikowana. Na tamte czasy była ona uważana za mocno erotyczną, budzącą grozę wśród głoszących ody do  przyzwoitości dam francuskich, ale i po mistrzowsku wykonaną, ukazującą nam nasze zahamowania i obawy w krzywym zwierciadle, historię. Narratorką powieści jest jej główna bohaterka, Annie - muszę przyznać, że w narracji z jej perspektywy Autorka sprawdziła się znakomicie. Wbrew pozorom, choć fabuła i koncepcja książki skupiona jest na tej dziewczynie, mamy również wgląd  w innych bohaterów, również Klaudynę, od której ta historia się zaczęła i na której się zakończy. Colette wspaniale nakreśliła sylwetki psychologiczne bohaterów, ukazała ich mentalność, wahania i troski z jakimi musiała się mierzyć każda przeciętna paryżanka z tamtego okresu - to rości prawo, do nazywania jej książki powieścią psychologiczną, lecz także genialną historią obyczajową. Akcja nie pędzi tutaj w prawdziwie szalonym tempie ; pomimo tego, nie nudzi nawet przez chwilę. Codzienne życie postaci które powołała do życia Colette, było fascynujące, choć przecież zupełnie normalne, nawet trochę przeciętne. Sama Klaudyna oczarowała mnie bez reszty, swoją dziecięcą przenikliwością, radością życia, nutą szaleństwa tkwiącą w niej od zawsze. Jej infantylność tworzyła wybuchową mieszankę ze względnym spokojem i opanowaniem - Klaudyna to postać wielowymiarowa, wzbudzająca skrajne emocje i roztaczająca wokół siebie nad wyraz osobliwą aurę. 


Uwiódł mnie tutaj czar i klimat Paryża, paryskiej śmietanki towarzyskiej, atmosfera skandali, karcących spojrzeń i głośny stukot kieliszków na elitarnych przyjęciach. Tego niesamowicie uwodzącego klimatu i atmosfery nie da się oddać słowami, można za to poczuć go na własnej skórze, czytając dzieło Pani Colette. Stworzyła ona wiarygodny i sugestywny obraz Paryża z tamtego czasu, pozwoliła nam także wejrzeć w mentalność ówczesnych ludzi, ich priorytety, obawy, systemy wartości. Colette wykreowała tak wiarygodny świat, że spędzając czas wraz z bohaterami na kartach jej powieści, miałam wrażenie, że słyszę głośny śmiech, szepty, czuję słodkawy zapach tytoniu, a wiatr owiewa i pozwala się zaróżowić moim policzkom. Po prostu magia, w najprawdziwszej postaci. 


"Klaudyna odchodzi" to także opowieść o miłości,  poszukiwaniu własnej tożsamości i dążeniu do bycia  niezależną. Annie przechodzi trudną i burzliwą drogę, od całkowitego poddania się małżonkowi, aż do stania się silną, świadomą siebie, decydującą o własnym losie kobietą. Wspierają ją w tym przyjaciółki, kobiety budzące wśród bywalców paryskich salonów, największe zgorszenie -  Marta, jej szwagierka i Klaudyna,wraz ze swym wybrankiem. 


Zgrzeszyłabym, gdybym nie wspomniała o języku tej powieści - pięknym, plastycznym, malującym niezwykłe i sugestywne obrazy. Dzieła klasyczne mają to do siebie, że ich Autorzy posługują się kwiecistym stylem, bynajmniej nie celowo - w czasach gdy pisali tę książkę, język taki był w użyciu. Mam właśnie okazję czytać pozycję o czasach wiktoriańskich, tworzoną we współczesności, toteż mam porównanie między stylami obydwu pisarek. Ten w "Klaudynie..." jest na wskroś naturalny, niewymuszony i niestylizowany na poprzednią epokę. Mało tego, jest to język wprost przepiękny i doszczętnie uwodzący Czytelnika. 


Cieszy mnie fakt, że "Klaudyna odchodzi" była poniekąd odrębną, odcinającą się od poprzednich części historią. Nie uświadczyłam tutaj zagubienia,  uczucia poplątania, dociekania kto jest kim i kto jaką odgrywa rolę. Zamiast tego, mogłam w spokoju rozkoszować się urokiem i magnetyzmem  powieści, a ponadto planować zapoznanie się z wcześniejszymi przygodami Klaudyny. 


Wraz z przewróceniem ostatniej kartki, wybuchnęłam nieprzystojnie głośnym płaczem, a łzy gościły na moich policzkach jeszcze dobre kilkanaście minut. Do teraz  zachodzę w głowę, czego było to zasługą. Może wzruszającego, przyprawiającego o zawrót głowy zakończenia, a może świadomości, że... Klaudyna odchodzi. 


"Klaudyna odchodzi" to piękna, ciepła, zabawna, frywolna i zmysłowa historia , zachwycająca paryskim klimatem, nietuzinkowymi bohaterami i pięknym, kwiecistym stylem. To historia do której się wraca i której nie sposób wyrzucić z pamięci. Historia po której zakończeniu, marzymy by przenieść się do Paryża z przełomu wieków i doświadczyć na własnej skórze tego, co bohaterki "Klaudyny...".


Końcowa Ocena: 6/6.


Książkę otrzymałam od Portalu Sztukater - serdecznie dziękuję, za tak wspaniałą lekturę ! 


***
Kochani, przypominam o konkursie z "Kuszącym Złem" TUTAJ. Zachęcam do zgłaszania się - macie czas jeszcze do 12 listopada. ;) 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...